czwartek, 17 stycznia 2013

Rozdział 4


Rozdział 4

Demony Gorączki

Deszcz padał, bębniąc rytmicznie o beton, poruszając skręcony metal i gruzy. Zatapiał krzyki i uspokajał ból miasta. Jednak nie mógł ukryć wszystkiego. Nie mógł ukryć prawdy.

Raito cofnął się, przechodząc nad pozostałościami budynków. Miasto było w ruinach. Wszystko było w ruinach! Co się stało? Gdzie on był? Pamiętał windę, swoją pochopną decyzję. Pamiętał dźwiganie się na stopy i wciskanie guzika. A potem? Co się stało?

Deszcz siekł go po twarzy, przemaczając włosy i ubranie. Stał na środku ulicy, patrząc na pozostałości jego miasta. Nic nie zostało. Pożary spaliły wszystko, choć woda próbowała zmyć sadze. Kawałki niegdyś dumnych wieżowców leżały skruszone na ziemi. Wyły syreny. Dzwony kościelne – z daleka słyszał dźwięk dzwonów.

Nagle usłyszał również coś jeszcze. Trudny do określenia dźwięk wgryzł się w jego umysł, gdy nie dalej niż dziesięć metrów od niego pojawiło się piętnaścioro ludzi. Wszyscy ubrani na czarno, w maskach, przyciskający do piersi czarne zeszyty. Raito zamarł. Również był ubrany na czarno, ale bez maski natychmiast go zauważą.

Więc uciekł.

Ktoś krzyknął, ale on był już za następnym budynkiem, ignorując lodowato zimną wodę smagającą go po twarzy, ignorując denerwujące uczucie z tyłu głowy, ignorując wszystko. Nagle w przelocie dostrzegł wciąż stojący budynek, wieżowiec, który był mu tak dobrze znany. Może on tam jest. To była jego jedyna nadzieja.

Dzwony były ogłuszające.

Gdy biegł, widział życie; małe drobinki życia wyrwane ze swojej pierwotnej formy i unoszące się w oknach i rogach ulic, śpiewające rozdzierające pieśni o samotności i i bólu. Jak jego świat stał się czymś takim? Kiedy wszystko poszło źle? Gdzie, na miłość boską on się znajdował?

Był już prawie przy wejściu do budynku gdy grzmiący ryk przetoczył się za nim. Coś zwaliło go z nóg, wylądował ciężko w drzwiach. Kaszląc i przeklinając, odsunął gruzy i przewrócił się na brzuch by móc widzieć.

Piętnaście osób, które widział już wcześniej, stało przed nim, patrząc zza swoich masek. Wyglądali jakby na coś czekali, ich blade ręce zaciskały się kurczowo na zeszytach. Niektórzy byli niscy, inni wysocy, kobiety i mężczyźni, ale wszyscy zdawali się być przestraszeni jego obecnością. Jedna postać wystąpiła, podnosząc wysoko głowę. Pozostałe ruszyły za nią, ale zatrzymały się na dźwięk pojedynczego głosu zza jego pleców.

„Raito-kun?"

Raito obrócił głowę, w jego sercu wzrastała nadzieja. Jakaś sylwetka chwytała się krawędzi metalowej ramy budynku, ukryta przed jego wzrokiem w cieniach, ale głos był łatwo rozpoznawalny. Raito stanął na nogi.

„Ryuuzaki!"

Sylwetka zrobiła chwiejny krok w jego stronę, rozdarta między rzuceniem się z powrotem w bezpiecznie cienie budynku a ruszeniem w jego kierunku. Nie podjąwszy żadnej decyzji stała, ograniczona cieniami. Zamiast tego zawołała ochrypłym głosem, „Nie żyjesz… Ty nie żyjesz od trzech lat! To kolejna z twoich diabelskich sztuczek, Kira. Taka taktyka nigdy nie zadziała."

Raito zamrugał, otumaniony. „Ryuuzaki, o czym ty…"

„Zabić go! Szybko!"

Raito znów odwrócił się w kierunku grupy. Przywódca stał z wyciągniętym ramieniem, palec wskazywał na postać za chłopcem. Pozostała czternastka wyciągnęła swoje zeszyty, przytykając ołówki do bladego jak kość papieru.

Śmierć wisiała w powietrzu.

Zamierzali zabić L.

„Stop!" krzyknął Raito, błyskawicznie skacząc między L a grupę. Czternastka zawahała się. Spojrzenia przeskakiwały między liderem a chłopcem, najwyraźniej onieśmielone. Jedna z figur opuściła rękę i schowała notes do kieszeni. Pozostałe poszły w jej ślady. Ryuuzaki był bezpieczny. Na razie.

Raito patrzył na przywódcę, ramiona wciąż miał rozsunięte w geście obrony. Szybko zauważył, że coś jest nie w porządku. Lider się śmiał.

„Ach, Raito, nie widzieliśmy się już jakiś czas, prawda?"

„Kim jesteś?" zażądał odpowiedzi, opuszczając ręce. Ten śmiech brzmiał znajomo. Znowu on. „Może powinniśmy znowu połączyć siły i to sprawdzić?"

To denerwujące uczucie z tyłu jego głowy eksplodowało, zwalając go z nóg. Zakrył oczy gdy coś, ktoś wszedł do jego umysłu, odpychając jego myśli w tył. W końcu znowu mógł widzieć. Ale był teraz z tyłu, widział L stojącego w cieniu budynku, stawiającego pełne wahania kroki w jego kierunku.

„Nareszcie, znowu połączyć się z tobą, Raito, jedyną słabością L. Nie masz pojęcia jaką radość mi sprawiasz. I co teraz zrobisz, L? Jak będziesz walczył z kimś, na kogo nie potrafiłeś podnieść ręki trzy lata temu?"

Ten głos brzmiał jak jego głos. Ale to niemożliwe. Nie mógłby tak myśleć, czy chcieć mówić takie rzeczy. Co się dzieje? I gdzie jest przywódca grupy?

„Raito-kun, co się dzieje?" zapytał L, nareszcie wychodząc z cieni.

Nie, L, proszę, wracaj do środka. Coś jest nie tak. Coś jest stanowczo ze mną nie tak. Proszę, Raito próbował powiedzieć, ale nie mógł zmusić się do wydania głosu. Miał uczucie jakby odbijał się o betonową ścianę. Usłyszał śmiech. To był jego własny głos. Rzeczywistość zwaliła go z nóg gdy dopasował do siebie wszystkie części układanki. Nie, nie, nie, nie…

„Nareszcie, moja ostatnia przeszkoda, usunięta przez osobę, którą kochał ponad życie. Ironia ma tu gorzki posmak, prawda?" Raito poczuł, że jego ręka poruszyła się, ale nie miał nad nią kontroli. Dlaczego nie potrafił zmusić ust do mówienia, dlaczego nie mógł krzyknąć do L, by uciekał? Dlaczego?

„Żegnaj."

Raito w końcu uzyskał kontrolę, ale było już za późno. W szarych oczach L dostrzegł ból, jego szczupła ręka podniosła się i zakleszczyła na sercu. Oczy zwróciły się na niego, niezrozumienie mieszało się z agonią. Jednak szybko zostały zastąpione przez coś innego. Raito zobaczył śmierć.

On zabił L.

„Raito…"

Spojrzał w dół na notatnik w swoich rękach, litery rozmywały się od deszczu i w jego mokrych oczach. Nie potrafił odczytać imion. Nie żeby miało to jakiekolwiek znaczenie. Tylko jedno imię się teraz liczyło. Jeśli jego domysły były poprawne, to musiał to zrobić. Nawet jeśli…

„…jesteś…"

Patrzył na ciało L opadające na mokry bruk i następna, świeża fala bólu przelała się przez niego, sprawiając, że pisał szybciej i mocniej niż musiał. Obecność w jego umyśle przeklinała go, próbowała odepchnąć rękę, ale nie mogła, nie, kiedy nie było w nim już życia. Skorupa, oto, czym był teraz. Skorupa wypełniająca rozkazy złamanego serca.

„…mną."

Odliczając sekundy, poczuł ból w lewym ramieniu, przelewający się na klatkę piersiową. Było to uspokajające uczucie, czuł je tym wszystkim, co jeszcze z niego pozostało. Słyszał krzyk furii osobowości, pozostałą czternastkę skaczącą, by go podtrzymać, ale było za późno. Dla wszystkich było za późno. Gdy dołączał do L leżącego na zimnym bruku, słowa wdarły się do jego umierającego umysłu.

„Jesteś. Kirą."

Zaczął krzyczeć.

Raito zerwał się ze snu, dziki krzyk przedzierał się przez jego gardło. Jedną rękę zacisnął na piersi, drugą wplątał we włosy tuż za skronią. Agonia wrzała w jego klatce piersiowej, w uszach miał ryk. Poczuł ból między oczami i zdał sobie sprawę, że ręką odcina sobie dopływ tlenu i hiperwentyluje.

„Przejął kontrolę – wszystko stracone – nie chciałem cię zabić – on – on - "

Chłodne ręce objęły jego rozgorączkowaną twarz, pieszcząc jego policzki, oczy, usta, uspokajając oddech. Delikatne słowa były szeptane do jego ucha, wypierając te, które zakorzeniły się tam przed chwilą. Jego oddech zwolnił do zadyszki, uwolnił swoją pierś i głowę z duszącego uścisku i wyciągnął ręce by dosięgnąć swojego wybawcy. Gdy poczuł ciepło i miękki materiał, otworzył oczy. Zachłysną się, wspomnienia jego uczynków z świata snu sugerowały najgorsze. Nie, nie, nie. A potem zrobił coś niezwykłego, zaskakując ich obu.

Yagami Raito zaczął płakać.

Jego chwyt zacisnął się i przyciągnął L do siebie, chłonąc jego bliskość. Łzy spadały obficie, chłodne na rozpalonych policzkach, przypomnienie tego, co zrobił, a on poczuł, że L wyciera je, obejmując go jednym ramieniem, w drugim, chłodnym, utulając jego twarz. Jego oddech zwolnił niemal do normalnego rytmu, ale wciąż słyszał deszcz uderzający w beton i ręce śmierci zanurzające się w jego duszę. Potrzebował czegoś…

Otwierając oczy, podniósł głowę by spojrzeć w głębiny tych północnych jezior, pamiętając każdy wzbudzający dreszcze moment z jego snu z lodowatą jasnością. Oczy, które teraz patrzyły na niego z troską, wtedy…

„Przepraszam – jeśli byłbym – on jakoś - " L położył mu palec na ustach, uciszając go.

„To był sen, Raito-kun. Już koniec. Jestem tu, tak jak ty. Już koniec," powiedział delikatnie, patrząc na niego.

Jesteś Kirą.

Jęk wydobył się z jego spierzchniętych ust i Raito zacisnął oczy. Bez względu na to czy był to sen czy nie, to zdanie będzie go prześladować. Długo myślał o motywach Kiry, o tym, jak pokrywają się z jego własnymi. Czy był seryjnym mordercą? Czy istniała choć mała szansa, że był Kirą?

Ukrył twarz w zagłębieniu szyi L. Nagle poczuł się bardzo zmęczony, ale sen był ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę. Sen oznaczał powrót. Nie chciał wracać nigdzie, gdzie L nie byłby osiągalny. Przerażało go to.

„Zostaniesz ze mną?" zapytał, nie podnosząc głowy.

Palce L zatrzymały się na chwilę, zanim znów ruszyły po jego policzku wraz z odpowiedzią, „Czy kiedykolwiek cię zostawiłem, Raito-kun?"

Raito siedział cicho, pozwalając swoim oczom się zamknąć. Może jeśli zaśnie tu, z L, jego palce przy policzku, delikatny, prawie niedostrzegalny dotyk, jego demony go nie dosięgną. Może będzie bezpieczny. Może L będzie bezpieczny.

Jesteś Kirą.

Zapadł w niespokojny sen.

Opustoszałe nieużytki rozciągały się od horyzontu po horyzont, szkielety budynków zaśmiecały szary krajobraz. Chmury przemieszczały się po niebie, a grzmiące pioruny zwijały się w gniewnych strugach, czekając na uwolnienie. Sylwetki, ani ludzkie, ani potworne, przemieszczały się pod niespokojnym niebem, jedne śpiące, inne grające w jakieś gry, tak naprawdę nie robiące nic.

Raito siedział na szczycie skały, czerwone oczy obserwowały chmury, ręka bawiła się łańcuchem zdobiącym jego lewy nadgarstek. Nie wiedział na pewno dlaczego go nosi, ale łańcuch w jakiś sposób pocieszał go w takich czasach osamotnienia. Coś dobijało się z tyłu jego umysłu, coś ważnego, co miał zrobić i to zrobić szybko. Coś z jego przeszłego życia, zanim odszedł do tego miejsca śmierci.

Sylwetka siedząca obok niego była zgarbiona do przodu w znanym mu dobrze stylu, ale nie ludzka. Niebiesko-czarna skóra opinała jego ciało, a niezmienny uśmiech klowna był nadrukowany na jego twarzy. Patrzył na graczy na dole, a Raito nie wiedział, czy jest znudzony czy też podekscytowany. Z taką twarzą nigdy nie mógł być pewny.

Jego własna twarz ukryta była pod maską z yin i yang. Dwie strony gryzły się ze sobą, co stanowiło całkiem niezłą reprezentację jego przeszłego życia. Zachował większość swoich ludzkich cech – głównie twarz pod maską. Większość jego rodzaju zatrzymała takie nieważne rzeczy gdy się przemieniała, ale nie zostawiali wszystkiego z człowieka, co boleśnie przypominało im zasadę uderzającą w ich ludzkie serca; że ich rodzaj nie może – nie, nie powinien – związywać się z ludźmi.

„To było to, co muszę zrobić!" powiedział nagle, wstając. Jego kompan spojrzał na niego, i z jakiegoś powodu Raito nie mógł przypomnieć sobie jego imienia. Było tam, znał je dobrze, ale jakoś nie potrafił go wypowiedzieć.

„Nie idź do ludzkiego jeziora, Raito. Siedziałeś tam wystarczająco długo, by każdego z nas kosztowało to życie." powiedział, jego uśmiech skurczył się odrobinę.

„Szukasz zabawy. Dlaczego się nie przyłączysz?"

„Ludzie są interesujący tylko gdy dasz im jeden z naszych notesów. Nie jestem dłużej zainteresowany." odpowiedział, obracając się z powrotem do graczy. Raito wzruszył ramionami i skoncentrował się na rozwinięciu skrzydeł. Była to cecha, którą cenił w tym życiu – miał skrzydła. Wyrastały prosto z jego łopatek, sprawiając mu ból, który tracił znaczenie gdy tylko wzbijał się w powietrze. Jego kompan szybko stał się tylko małą plamką na ziemi, gdy leciał coraz wyżej, ku atmosferze, rozkoszując się wiatrem we włosach. Zniżył lot i wdzięcznie wylądował na brzegu jeziora. Chowając perliste skrzydła z powrotem wtapiając je w ciało, uklęknął na brzegu swojej prywatnej zatoczki i zagapił się w błyszczące głębiny, oczy lśniły mu oczekiwaniem.

Obraz utrwalał się, pokazując ciemny pokój oświetlany tylko przez pojedynczy laptop. Jakiś człowiek siedział przed niebieskim światłem, kciuk dołączony do wargi, całkowicie rozczochrane włosy sterczały z czubka głowy. Blada skóra kontrastowała z głębokimi cieniami podkrążającymi w kolorze północy, dowody na bezsenność. Powyciągane dżinsy wisiały na biodrach, jedno kolano podkulił do piersi, drugie wygiął na zewnątrz, palce bosych stóp toczyły swoją wieczną wojnę. Jego, kiedyś biały, sweter podnosił się na wygiętych plecach, ukazując kręgi przebijające się przez skórę. Raito westchnął i poprawił swoją pozycję. L w dalszym ciągu o siebie nie dbał. Jak tak dalej pójdzie, to skończy w niebie dużo szybciej niż by na to wskazywała przewidywana długość jego życia. Co ciekawe, gdy Raito spojrzał na jego limit, nie widział pełnego imienia, tylko tą pierwszą literę.

Nagle L zerwał się, wyrzucił ręce w powietrze, krzycząc w stronę komputera. Raito podniósł głowę starając się rozszyfrować słowa, ale wyglądało na to, że jezioro nie było dziś w nastroju do współpracy. A może Raito po prostu siedział po złej stronie. Wzdychając, wstał i odszedł od pieniących się głębin. Zamgliły się wokół obrazu L, przesyłając mu martwiące go obrazy. L opuszczał swój pokój. Nigdy tego nie robił, jedynie w sprawach najwyższej wagi.

Raito w końcu uzyskał dźwięk. Usadowiwszy się znowu na brzegu, owinął ramiona wokół kolan, patrząc na scenę rozwijającą się przed jego oczami. L ruszył korytarzem, dźwięk jego bosych stóp uderzających o podłogę jako jedyny rozpraszał ciszę. Była noc. Raito pochylił się, zauważając coś, na co wcześniej nie zwrócił uwagi. Limit życia L nagle zaczął się zmniejszać. Detektyw szedł prosto w ramiona śmierci.

Przysunął się bliżej jeziora, sięgając w roztargnieniu po zeszyt zwisający mu z biodra. Wiedział, że to zabronione, ale jeśli L wpakuje się w kłopoty…

L ruszył w kierunku windy, mrucząc jakieś wyrazy bez ładu i składu. Obrócił się i trzasnął pięścią w ścianę, opuścił głowę, zakrył oczy. Raito niewyraźnie pamiętał coś, błyszczące wspomnienie jego przeszłego życia. Coś było nie tak. Czegoś brakowało. Coś było z nim nie w porządku.

Winda stanęła, L poleciał do tyłu. Raito podskoczył w kierunku jeziora, wlepiając oczy w obraz L. Widział to wcześniej; czuł to wcześniej. Był tam. Dlaczego miałby tam być? O co chodziło? Kim był dla niego L?

Detektyw leżał na plecach, gapiąc się w sufit gdy włączyły się czerwone światła awaryjne. Jego limit życia był niemal na końcu, a Raito czekał, czekał. Jeśli to miał być wypadek w windzie, był bezsilny. Nie mógł powstrzymać czegoś nieożywionego.

Łańcuch na jego lewej dłoni zaczął go palić. Podrapał się bezmyślnie, patrząc, czekając. Nic się nie działo, życie L kontynuowało odliczanie. Już prawie; był już niemal martwy. Nagle winda otworzyła się i ktoś wszedł do środka.

Raito wciągnął gwałtownie oddech i natychmiast wyciągnął zeszyt. Bez namysłu zaczął pisać imię drugiego człowieka, patrząc jak sięga pod kurtkę, maniakalny uśmiech na twarzy. Ołówek skończył pisać ostatnią literę imienia, i wtedy się zaczęło.

Najpierw ręce. Raito upuścił srebrny ołówek na ziemię, tracąc czucie, gdy jego ramiona zmieniały się w pył, a klatka piersiowa płonęła od łańcucha. Próbował go zerwać, ale było za późno. Patrząc rozkojarzonym wzrokiem odczekał ostatnie sekundy. Człowiek w windzie złapał się za serce i upadł. Raito poczuł, jak diaboliczny uśmiech wkrada mu się na twarz. Ale nawet wtedy, gdy życie człowieka uleciało, limit L nie przestał się kurczyć. Przeciwnie, spadał coraz szybciej. Raito patrzył z niedowierzaniem. Ten człowiek nie był przyczyną śmierci detektywa? Więc co nią było?

Winda zatrzęsła się i opadła o kilka cali. Rait poczuł, że jego klatka piersiowa jest wchłaniana przez pył; był prawie martwy. Zastanawiał się niewyraźnie, co go czeka po śmierci. Łańcuchy nadał płonęły z pasją wokół jego ciała, jednak on już nic nie czuł. Był tak samo blisko śmierci jak L.

Winda opadła.

A on obrócił się w pył.

Raito obudził się z krzykiem. Jego całe ciało płonęło; łańcuchy, były w ogniu! Musiał je z siebie zrzucić! Drapał swoją skórę, rozrywał ją na strzępy, ale ogień tylko się pogarszał. Jego lewe ramię było w płomieniach, jego palce poczuły chłodny metal, szarpnął go w furii. Nie chciał puścić. Dlaczego nie puszczał?

Nagle usłyszał klik. Łańcuch opadł. Płomienie zniknęły.

Oddychając ciężko spojrzał w górę. L siedział obok niego, patrząc szeroko otwartymi oczami. W jego ręce błyszczał srebrny klucz, a między nimi wisiał obraźliwy łańcuch, zimny i jasny, kajdanki zakrwawione przez rozdrapane palce Raito. Chłopak mrugnął, sen był dla niego bardzo rzeczywisty, włącznie z faktem, że L umarł w windzie i siedział teraz obok niego, niecałe trzy centymetry dalej.

Raito sięgnął w górę, pozostawiając krwawe smugi ze swoich palców na bladych policzkach L. Detektyw obserwował go, szacując obrażenia, jakie na psychice chłopaka wywarł jego sen, zastanawiając się, czy Raito naprawdę jest sobą.

„Rozmywająca się granica pomiędzy rzeczywistością i snem każe mi zapytać. Co jest prawdziwe? Czy ja jestem prawdziwy? Kim jestem? Czym jestem?" zapytał Raito, opuszki jego palców opierały się o policzek L. Detektyw podniósł rękę, chwytając nadgarstek chłopaka.

„Raito-kun, to był tylko sen. Masz 40 stopni gorączki, a jeśli nie uda mi się jej zbić, będę musiał przenieść cię do zdrowszego otoczenia niż nasz pokój." szepnął, szukając jego oczu.

„Gorączka?"

„Tak. Masz koszmary. Czytałem o nich przy sposobności, jednak nigdy nie byłem świadkiem żadnego. Nie poddawaj się czemuś tak trywialnemu." wyjaśnił L.

Raito potrząsną głową. Nie rozumiał tego. Nic nie rozumiał. Może to był sen?

„Czy będziesz miał coś przeciwko, jeśli zrobię coś pochopnego?" zapytał.

„W twoim obecnym stanie będę miał bardzo coś przeciwko."

„Niestety nie była to odpowiedź jaką pragnąłem usłyszeć."

„Raito-kun, posłuchaj mnie. To jest rzeczywistość. Bez względu na to, w co wierzysz, musisz odpocząć i wypocić gorączkę. Wracaj do snu." L uwolnił swój nadgarstek i popchnął go z powrotem na poduszki, przyszpilając spojrzeniem. Raito zamknął oczy. Jeśli L mówił prawdę, to wyglądało na to, że złapał infekcję i potrzebował natychmiastowej opieki lekarskiej. Jednak to by wymagało zjechania windą, a jakoś w tej chwili nie dowierzał mechanicebv.

Chłodny okład pojawił się na jego czole, otworzył oczy. L znowu siedział obok niego, na szafce nocnej stała miska, jego rękawy były podwinięte. Opuścił oczy by spotkać jego wzrok i wrócił do pracy, gładząc jego czoło.

„Jeśli opanowałeś już emocje na tyle, by rozejrzeć się po otoczeniu, musiałeś zauważyć, że nasze miejsca pracy przestały istnieć." wymruczał L. Raito rozejrzał się po pokoju i spostrzegł, że w miejscu, gdzie stało biurko, jest teraz rozciągające się od ściany do ściany ogromne okno. Kiedy i jak Ryuuzakiemu udało się zainstalować coś takiego było poza jego zdolnością pojmowania. „Nasz pokój był ukierunkowany na pracę. Tymczasem, gdy przenosimy się na górę, powinniśmy odpoczywać. Poza tym atmosfera czyjejś sypialni nie powinna być ponura." Raito uśmiechnął się słabo, rozmowa na nieważny temat uspokajała go. L zdjął okład z jego czoła by ponownie zanurzyć go w misce z wodą i położyć mu na szyi, zmuszając go do oderwania od siebie wzroku.

„Dlaczego nie zabrałeś mnie do szpitala?" zapytał Raito.

L zmarszczył brwi. „Czy uważasz, że nie nadaję się do opieki nad tobą, Raito-kun?"

„Nie myślałem o tym w ten sposób, Ryuuzaki, ale jeśli twoja diagnoza jest słuszna, to mam infekcję i potrzebuję natychmiastowej pomocy lekarza." wyjaśnił Raito, zerkając na L. Jego oczy zamgliły się. Zmęczenie znowu o sobie przypominało. Nie, musiał spróbować czegoś zanim znowu pogrąży się w nawiedzonym śnie.

„Zbadałem cię pod tym kątem. Żadnych wykrytych infekcji, żadnych neurologicznych problemów. Masz gorączkę."

„Więc pozwól mi czegoś spróbować."

Nerwowy węzeł w jego żołądku powrócił do życia, zmieniając się w falę rozbijającą się po jego głowie, unoszącą ze sobą rozsądnego, logicznego Raito i pozwalając instynktownemu Raito przejąć kontrolę. Odtrącił już ostrożność w windzie, więc dlaczego nie zrobić tego teraz?

Przełykając ciężko, Raito zaplątał jedną rękę w bluzę L, przysuwając go bliżej. Zamykając oczy, podniósł drugą rękę, owijając ją na nadgarstku przyciśniętym do jego szyi. Przesunął się do przodu i przycisnął usta do policzka L, muskając go tylko wargami. Poczuł, jak detektyw odetchnął, zaskoczony, a Raito obrócił usta, pociągając je delikatnie na wargi detektywa, ignorując jęki swojego wewnętrznego racjonalisty. Chciał tego. Chciał tego już od jakiegoś czasu.

Wystarczyłoby jedno proste pchnięcie i Raito znalazłby się z powrotem w pościeli, zamykając część siebie, która stała się ostatnio niesamowicie silna. Zapomniałby każde uczucie, każdą myśl dotyczącą Ryuuzakiego. Nigdy by nie pozwolił, by coś takiego się powtórzyło jeśli L postanowiłby go odepchnąć. Ale tego nie zrobił. Ręka niebędąca w uścisku chłopca podniosła okład. L poruszył delikatnie ustami, testując je przeciw Raito, wzmacniając ciśnienie na jego wargi. Raito postanowił nie eksperymentować z delikatną równowagą pomiędzy nimi, tylko w dalszym ciągu gładził nadgarstek L.

Nagle detektyw zmienił taktykę. Poruszył się, wyrywając rękę z uścisku i kładąc ją na piersi chłopca, pchając go z powrotem na poduszki. Przemieszczając drugą rękę na tył jego szyi, wplatając palce w mahoniowe włosy, pogłębił pocałunek, pociągając zębami za dolną wargę Raito. Chłopak poczuł, jak skoczyła mu gorączka na tą nagłą zmianę dominacji. L pociągnął jego wargę jeszcze raz, zanim oderwał się, patrząc na niego zachmurzonymi oczami.

„Mówiłem ci, że będę bardzo przeciwko temu, żebyś zrobił coś pochopnego," wyszeptał, przeczesują włosy Raito, zanim położył okład z powrotem na jego rozpalonym czole. „Sen jest jedynym lekarstwem na twoją gorączkę, Raito-kun. Idź, walcz ze swoimi demonami. Ja nie odejdę."

Zmęczenie opadło na powieki Raito, ciągnąc je w dół. Podniósł palec do ust i uśmiechną się lekko do L, zanim znowu opadł w nawiedzoną ciemność.

Był to kolejny, przygnębiający dzień, słońce ukryte za chmurą smogu wznoszącą się ze stałego zmęczenia miasta. Raito patrzył nieobecnym wzrokiem przez okno, jego palec trącał okładkę dziennika. Jego kwatery były poza głównym budynkiem Kiry, a on właśnie wrócił ze spotkania. Następny dzień, następny żałosny dzień bez nikogo, by go z nim dzielić. Oczywiście, miał Amane Misę, błagającą o jego uwagę, ale to do niego nie przemawiało. Nie odkąd – nie, nie będzie dziś myślał o nim. Potrzebował spokojnego umysłu by zamknąć sprawy Kiry. Ale może później pójdzie do piekarni na rogu by go uhonorować.

Raito wstał, wzdrygając się. Proste przyjemności. Oto, czego dostarczała Misa. Zapełniała ich apartament rzeczami o małej przydatności. Wszystkim, czego Raito naprawdę potrzebował był laptop, jego garderoba i zeszyt. No, i ten mały sejf który ukrywał pod łóżkiem, ale o nim nikt nie wiedział. On sam odmawiał przyjęcia jego istnienia do wiadomości z wyjątkiem tych deszczowych nocy, gdy czuł się opuszczony, a jego umysł przesuwał się w kierunku wspomnień o nim. Nie, nie będzie sobie tego robił. Pójdzie do piekarni, kupi mały kawałek truskawkowego ciasta, i sprawa będzie załatwiona na ten tydzień. Żadnych więcej myśli.

Raito opuścił apartament, kierując się prosto od drzwi na zatłoczony chodnik. Ludzie trzymali głowy opuszczone, nie chcąc dawać po sobie poznać, że zauważają jego albo siebie nawzajem. Świat łatwo podporządkował się Kirze, ale funkcjonował na lęku przed śmiercią spoczywającą w rękach ich nowego Boga. Raito przyłączył się do tłumu.

Spojrzał na szyld, wchodząc do wesołej piekarni, która otworzyła się kilka tygodni temu. Misa natychmiast wyciągnęła go, by zaspokoić swoje deserowe potrzeby. Niestety, Raito przypomniało to o nim.

Nienawidził tego, jak nie potrafił mu uciec, niezależnie od tego ile minęło lat, ani jak bardzo był zapomniany przez innych. Ale Raito podtrzymywał jego pamięć, nawet jego miłość za pomocą tego głupiego małego sejfu pod swoim łóżkiem. A teraz wchodził do piekarni, by kupić sobie kawałek ciasta, a wszystko z myślą o nim.

„Kawałek ciasta truskawkowego, proszę."

„Oczywiście" powiedziała młoda kobieta za kontuarem, rumieniąc się, ostrożnie odcinając kawałek ciasta. Raito zauważył, że nie udało jej się ukroić kawałka z truskawką.

„Ach, a truskawka na czubku byłaby doskonała," powiedział, wskazując na ciasto.

Jej rumieniec się pogłębił, znowu zagłębiła chłodny nóż odkrawając następny kawałek, który wręczyła Raito drżącymi rękami. Chłopak uruchomił swój urok i zostawił ją z niewydaną resztą, wynosząc ciasto za drzwi.

Raito wrócił do apartamentu, zamykając się na podwójny zamek. Misa była poza miastem – właściwie poza krajem – i tej nocy będzie zupełnie sam. Wszedł do sypialni i, po zdjęciu kurtki i położeniu ciasta na stole, podniósł swój sejf.

Typując kod, otworzył drzwiczki i spojrzał do środka. Oprócz zakurzonego laptopa – niesamowicie przestarzałego jak na te czasy – był tam tylko stary chiński serwis do herbaty i para kajdanek, z odległością dwóch stóp między nimi. Przesunął ogniwa łańcucha przez palce, pociągając kajdanki. Wspomnienia były dla niego trudne, ale pozwolił im błyszczeć zamiast zamykać je gdzieś daleko, jak swój sejf. Wstał z serwisem do herbaty, przenosząc go do zlewu i napełniając wodą, by zaparzyć herbatę, którą on lubił najbardziej. Przenosząc go z powrotem na stole, rozłożył dwie filiżanki i wyjął ciasto, kładąc je koło pustego nakrycia naprzeciw siebie. Jego oczy wypełniły wspomnienia, gdy spojrzał na kajdanki i zacisnął je na swoim lewym nadgarstku z lekkim kliknięciem. Otworzył laptop, poczekał aż się włączy i odnalazł gotycką literę, której on używał, pozwalając jej błyszczeć na swoim białym tle. Pokój wypełnił się delikatnym światłem, a jego myśli – żałobnymi wspomnieniami.

Nalał herbaty do jednej filiżanki, drugą wypełniając whiskey. Ręką, która nigdy nie opuszczała notatnika na jego biodrze, podniósł ją w toaście, patrząc na swoje miasto i zastanawiając się niewyraźnie, czy jeszcze kiedyś go zobaczy.

„Za ciebie, L."

Raito nie obudził się z krzykiem. Zamiast tego obudził się z strumieniami łez na chłodnych policzkach. Jego gorączka została ujarzmiona.

Otworzył oczy, niewyraźnie rozglądając się po pokoju. Wszystko było białe. Gdzie on był? To nie był ich pokój, ani główne kwatery, z L przy jego boku. Dziwne uczucie płynęło od jego ręki do ciała, sprawiając, że stał się otumaniony. Otrząsnął się, przyzwyczajając oczy do mdłego światła i rozejrzał jeszcze raz.

Był w białym pokoju, słyszał wokół siebie jakieś rytmiczne popiskiwania, jakby urządzeń. Delikatne głosy dochodziły zza ściany, wypełniając to miejsce uspokajającym gwarem. Raito zorientował się, że nie jest sam.

Cała drużyna siedziała wokół niego, wszyscy uśpieni. Jego ojciec siedział najbliżej, jego głowa odwrócona była w drugą stronę. Raito poruszył prawą ręką, rozkurczając palce. Podnosząc dłoń, otarł nią łzy na policzkach.

„Twoja gorączka została usunięta, Raito-kun."

Raito zwrócił oczy w jego stronę. L siedział skulony na krześle, ręce wokół kolan. Jego oczy były widoczne zza przedramion i mrugały spokojnie w jego kierunku. Kręgi pod jego północnymi oczami pogłębiły się zadziwiająco.

„Jak długo?"

„Trzynaście godzin i dwadzieścia siedem minut," odpowiedział L. „Twoja gorączka podskoczyła gdy tylko zasnąłeś. Byłem zmuszony do działania. Miałeś 41 stopni gdy dotarliśmy do szpitala, i gorączka rosła, Raito-kun. Zmusiłeś mnie do pokazania się ludziom."

Usta Raito uniosły się na dźwięk jego obrażonego tonu. Poczuł się lepiej na myśl, że Ryuuzaki w końcu zabrał go do szpitala, ale odczuł również dziwne niezadowolenie. Chciał być sam na sam z detektywem.

L podniósł jedną rękę do ust, przygryzając paznokieć. Raito zamknął oczy i położył się z powrotem na poduszkach, przypominając sobie sny. Powoli zaczynały się zacierać, choć wciąż pamiętał coś o zeszycie, i to jedno zdanie… Kira. On był Kirą. Nie, to niemożliwe. Choć L wciąż go podejrzewał, on sam nie wierzył, że byłby w stanie popełnić morderstwo. Mógłby?

„Myślisz o swoich snach, Raito-kun?" zapytał L. Raito otworzył oczy by spojrzeć na rywala. „Niektórzy mówią, że demony gorączki przekazują prawdę w czystej formie, inni uważają, że ukazują przyszłość danej osoby. Ja sam nigdy nie miałem takiego koszmaru, więc nie wniosę własnego wkładu do tego twierdzenia. Jego kciuk przesunął się na górną wargę. „Czy mogę zapytać, o czym były twoje sny, Raito-kun?"

Raito przewinął swoje wspomnienia, zastanawiając się, czy L uzna jego sen o byciu Kirą za dowód, a może przyznanie się do winy? Gdy przedzierał się przez własną pamięć, przypomniał sobie coś, coś spomiędzy poplątanych snów.

Pocałunek.

Raito zwrócił oczy na L, obserwującego go z nieobecną miną i poczuł bezdenną dziurę zasysającą jego żołądek. Mógł to zwalić na chorobę albo udawać, że nic nie pamięta. Ale oczywiście, zauważył za późno, że jego twarz zdradziła zbyt dużo. Szlag by to trafił.

Drzwi do sali otworzyły się i Raito został zwolniony z obowiązku tłumaczenia swojego odkrycia. Pielęgniarka i wysoka kobieta w białym kitlu weszły do pokoju. Spojrzał na nie, nagle nieufny. L schował głowę w ramionach, ukrywając twarz.

„Yagami Raito?" powiedziała kobieta, podnosząc papiery. Jej głos był zimny, a piwne oczy patrzyły na niego, podliczając.

Ojciec zerwał się ze snu, tak jak reszta drużyny. Przetarł zmęczoną twarz ręką zanim spojrzał na Raito i lekarkę, która właśnie naciskała jakieś guziki na maszynie za jego łóżkiem.

„Co się dzieje?"

„Yagami-san, muszę z panem porozmawiać." pani doktor odwróciła się do ojca. Spojrzała na L, który ignorował wszystko w pokoju, bawiąc się bezmyślnie srebrnymi kajdankami na swoim nadgarstku. Raito spojrzał w dół i zauważył, że nie ma ich na sobie. L musiał je zdjąć. Dzięki Bogu, że o tym pomyślał.

Ojciec wstał i wyszedł za lekarką, zostawiając drużynę z pielęgniarką. Napisała kilka pomiarów i wyjęła Raito kroplówkę, zanim również znikła.

W końcu Matsuda przemówił.

„Co się stało, Raito-kun?" zapytał nieśmiało.

Raito spojrzał na L, zastanawiając się, co im powiedział. Najwyraźniej nic.

„Zostałem poturbowany pudłami. To i obrażenia od łańcuch spowodowały gorączkę. Z powodu obniżonej odporności powodowanej niedoborami snu najwyraźniej wdała się infekcja. Nie ma czym się martwić Matsuda. Już wszystko w porządku." wyjaśnił Raito. O tak, proste fakty. To powinno wszystkich uspokoić.

„Nie, nie to miałem na myśli. Chciałem zapytać, dlaczego opuściłeś pokój medyczny? Nie mogliśmy was znaleźć, aż w końcu Ryuuzaki zniósł cię ze schodów," wyjaśnił pośpiesznie Matsuda, zerkając na Mogiego.

Raito znowu spojrzał na L, zastanawiając się jak długo grupa do szukała. Była noc gdy obudził się po raz drugi, a w pokoju medycznym był koło dziewiątej rano, co oznaczało….

Nieobecny przez przynajmniej osiemnaście godzin.

Drzwi otworzyły się znowu, tym razem wszedł ojciec Raito, pchający przed sobą wózek inwalidzki. Doktor weszła zaraz za nim, kiwając głową gdy notowała coś w swoich papierach. Skinęła w stronę Raito i L zanim opuściła pokój, jej obcasy stukały jeszcze jakiś czas zanim ucichły w gwarze szpitala.

„Chodź, Raito," powiedział ojciec grubym głosem. Odwrócił się do L, „Wszystko zostało przygotowane, Ryuuzaki."

„Dziękuję, Yagami-san." L rozwinął się ze swojego fotela, podszedł do Raito. Założył mu kajdanki, skinął w kierunku łańcucha. Raito gapił się na niego nieufnie.

„Nie mogłeś tego zrobić na zewnątrz, Ryuuzaki?"

„Nie, mógłbyś czegoś spróbować w tym nieszkodliwym szpitalu, Yagami-kun," wyjaśnił L, podnosząc rękę do ust, uśmiech rozciągnął się na jego ustach. Raito przewrócił oczami i usadowił się na wózku, bardziej z powodu ojca niż konieczności.

Gdy wyjechali ze szpitala, L przy jego boku, Raito nic nie mógł poradzić – uniósł swój kciuk do ust, przesuwając delikatną powierzchnią paznokcia po wardze. Koszmary przebijały się przez jego umysł, mieszając się ze sobą, mącąc jego myśli. Nie mógł rozszyfrować ich znaczenia, ani wywnioskować, dlaczego mu się przyśniły. Nagle zorientował się, co on robi. Opuszczając rękę, położył ją na kolanach. Wyszli z budynku nie bez zdziwionych spojrzeń skierowanych w ich stronę, głównie z powodu łączącego ich łańcucha. Raito w duchu przeklął L.

Światło oślepiło go, a on podniósł rękę, by osłonić oczy. Z niedowierzaniem gapił się na to, co go czekało.

„Ryuuzaki, dlaczego na parkingu stoi helikopter?"

To będzie długa podróż do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.