czwartek, 17 stycznia 2013

Matt x Mello (Death Note)



                                                                                               And now I don't know why
                                                                       She wouldn't say goodbye
                                                 But then it seems that I
                    Had seen it in her eyes.

                                   Though it might not be wise
                                                               I'd still have to try
                                                                           With all the love I have inside
                                                                                                                    I can't deny

                                                                                          I just can't let it die
                                                              Cause her heart's just like mine
                                And she holds her pain inside

          So if you ask me why
                            She wouldn't say goodbye
                                                    I know somewhere inside

                                                                       There is a special light
                                                                                            Still shining bright
                                                                                                            And even on the darkest night
                                                                                        She can't deny

Cisza, nie słychać nic po za szumem liści poruszanych wiatrem.
Leżę na miękkiej trawie, a przymkniętymi oczami patrzę w niebo, gwiazdy, księżyc.
A obok mnie leży Matty.. mój Matty.
Delikatnie trzyma moją dłoń, gładząc kciukiem moje palce.
Patrzę na jego twarz. Uśmiecha się pod nosem , ma zamknięte oczy.
Anioł, nie człowiek.
Czerwone włosy opadały na czoło , zakrywając część twarzy.
Podniosłem się i wtuliłem w jego pierś.
Pogładził mnie delikatnie po głowie, a ja zamruczałem.
Czy tak wygląda niebo?
Wsłuchałem się w bicie jego serca.
Bum Bum Bum Bum
Muzyka dla moich uszu, mam pełną świadomość ,że to nie sen.
Że to nie złudzenie, nie kłamstwo.
W jego ramionach czuję się bezpiecznie, jakby mogły mnie obronić przed złem całego świata.
Tak jest przy osobie którą się kocha.
I ta świadomość ,że oddałbym za niego życie.
***
"Miłość , która jest gotowa nawet oddać życie, nie zginie."
***
-Gdy szary smutek odbiera mi uśmiech, chcę być z tobą inaczej spokojnie nie usnę- Zanucił cichutko pod nosem czerwono włosy.
Wróciliśmy z naszego sekretnego miejsca, i teraz siedzimy na balkonie. Ja na jego kolanach , przykryty kocem a Matty za mną palił papierosa, starając się nie dmuchać we mnie.
Na jego słowa zarumieniłem się lekko i szturchnąłem go łokciem.
-Nie rób tak. Zawstydzasz mnie… - Szepnąłem i spojrzałem na białe kafelki, którymi wyłożony był balkon.
-Dlaczego? Lubię gdy się rumienisz… stajesz się wtedy jeszcze bardziej zniewieściały – Zachichotał cicho i objął mnie w pasie. Prychnąłem donośnie , ale nie czułem się urażony.
-Nie mogę uwierzyć ,że to prawda. To ,że wiesz… powiedziałeś mi ,że mnie… khe khe no wiesz – Zaplątał mi się język, po chwili kontynuowałem- Cały czas mam wrażenie, że obudzę się z tego pięknego snu i znowu będę sam.
-Już nigdy więcej nie będziesz sam Mello. Nigdy cię nie zostawię. Kocham cię, jesteś moim światem. Moją podporą. Jestem w stanie zrobić dla ciebie wszystko, będę… twoją dobrą wróżką, co ty na to Mello?- Matty z cwanym uśmiechem patrzył w moje oczy- Tylko taką złą wróżką… lateks, bicz i wibrator hehe będę zboczoną niby wróżką. Ubierzesz mnie w sukienkę kochanie?
-A kysz zboczeńcu!- Pisnąłem cieniutko, przerażony tym ,że wizja Matta w obcisłej , skurzanej sukience prawie postawiła mnie w stan gotowości.
Chłopak zaśmiał się wesoło, wciągnął ostatniego bucha i zgasił papierosa.
-Śpiący?
-Ani trochę… chcę cię jeszcze poprzytulać – Westchnąłem i musnął jego policzek swoimi wargami. Uwielbiałem takie delikatne pieszczoty. Matt potarł swoim nosem o mój i uśmiechnął się uroczo , przyciągając mnie do głębszego pocałunku. Jego język badał wnętrze moich ust, subtelnie ocierał się o podniebienie. Głaskałem delikatnie jego policzki, wzdychając cichutko.- Uwielbiam cię, misiu.
-Misiu? –Matt parsknął w moje usta.
-Misiu, Niedźwiadku ,tygryski, rybciu , Kocurku…. – Szepnąłem mu prosto do ucha.
-Czy ja przypominam zwierzę?- Prychnął rozbawiony.
-Nie… przypominasz zboczoną niby wróżkę- Podgryzłem jego dolną wargę.
-Och widzę ,że pomysł się spodobał , zrealizujemy go kiedyś?- Bardziej stwierdził niż zapytał czerwono włosy i pogładził mnie po plecach.
-Skąd! Nie waż się bawić w Ekshibicjonistę ! Dostanę zawału jak pewnego dnia przyjdziesz do pokoju w czarnym płaszczu.- Spojrzałem się na niego przerażony. Tym bardziej ,że w jego oczach pojawiło się coś… złowrogiego.
-Och kociaku , ale ty masz wspaniałe pomysły w tej słodkiej główce. Ale tak na poważnie… naprawdę by cię nie ruszyło to ,że wchodzą do pokoju, blask świec, pełnia księżyca. Mam na sobie czarny płaszcz, podchodzę do ciebie kocim krokiem, i zaczynam zmysłowo rozpinać guziki… Najpierw ukazuję się moja naga klatka piersiowa a potem….
-Matt! Czy wszystko co wychodzi z twoich ust jest zboczone? – Zapytałem, czerwony jak burak.
-Wiesz… jeśli masz na myśli swojego penisa to…
-Matt!- Pisnąłem chowając twarz w dłoniach. Zawsze peszyły mnie takie rzeczy i teraz jak pomyślę ,że on mi robi te wszystkie rzeczy…. A ja  tak jedynie leżę i krzyczę to aż mi się płakać chce.
-Nie zasłaniaj swojej słodkiej twarzy… Jesteś taki uroczy gdy się peszysz, pozwól mi na ciebie patrzeć. Nic więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Kocham cię- Powiedział w moje włosy.
Ja jedynie wtuliłem się w niego, przyciskając go tak mocno ,że aż stęknął . Mimo ,że ja mu nigdy nie powiedziałem tych dwóch słów , czuję dokładnie to samo.
Ale przecież on o tym wie… wie prawda?
-Mello Khe khe masz parę w tych chudych rączkach. Nie mogę oddychać- Wysapał chłopak jednak nie wyglądał na złego.
-Jesteś mięciutki… muszę cię wyściskać na zapas gdybym ci się znudził- Palnąłem bez zastanowienia.
-Naprawdę myślisz ,że tak po prostu bym cię zostawił? – Spytał lekko urażonym tonem Matt.
-Eeee… nie ja , po prostu… tak mi się powiedziało- Mruknąłem cicho , nadal go nie puszczając.
On jednak wstał , zmuszając mnie przy tym do wstania z jego kolan i puszczenia go z uścisku.
Wszedł do pokoju, a ja zostałem sam na balkonie, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
Po chwili, ku mojej uldze, Matt wrócił niosąc coś w ręku.
Podszedł do barierki, i ukucnął. Jak się okazało, czarnym markerem na kafelkach napisał „MxM”.
Wstał i chwycił mnie za dłoń.
-Zawsze gdy powiem coś nie tak, gdy nie będzie nam się układało gdy świat będzie się walił ty przyjdz tu po prostu i spójrz na dowód mojej miłości. Wiem ,że to nic wielkiego, nie ma tu drzewa bym wyciął na nim nasze inicjały ale proszę… uwierz we mnie i moje słowa.- Powiedział patrząc mi w oczy.
Wzruszyłem się. Autentycznie się wzruszyłem.
-Dobrze Matty- Szepnąłem i stanąłem na palcach by sięgnąć jego ust.- Trochę chce mi się spać.
Matt nic nie mówiąc, ku mojemu zaskoczeniu wziął mnie na ręce i niczym pannę młodą , zaniósł do łóżka. Położył mnie delikatnie, jakbym był ze szkła i przykrył cieplutkim kocem.
Momentalnie zaczeły kleić mi się powieki.
-Śpij kochanie- Powiedział i pocałował mnie w policzek.
-Niee… zasnę tylko wtedy gdy będziesz obok – Szepnąłem na granicy snu i jawy.
-Zawsze jestem obok.
Pogładził mnie jeszcze po głowie.
-Gdybyś kiedyś we śnie poczuł , że oczy moje już nie patrzą na ciebie z miłością, wiedz żem żyć przestał.- Powiedział gdy ja już błądziłem w krainie sennych marzeń.
***
Nie mów nic. Kocha się za nim. Nie istnieje żaden powód do miłości.
***
Obudziło mnie dziwne łaskotanie gdzieś w okolicy pępka.
Uchyliłem powieki, a moim oczom ukazał się Matt. Bawił się piórkiem , które zapewne wyleciało z poduszki. Sunął nim po moim brzuchu, zataczając kręgi i inne dziwne figury. Nieświadomy tego ,że się obudziłem chłopak zsunął trochę moje spodnie i piórko powędrowało na podbrzusze. Wychodziłem z siebie by nie dać po sobie poznać ,że nie śpię. Nie przewidziałem jednak ,że Mattowi no głowy przyjdzie połaskotać mnie po stopach.
Pisnąłem i zachichotałem jak szalony, odsuwając nogi od narzędzia tortur.
-Wiedziałem ,że nie śpisz cwany lisie! –Zawołał uśmiechnięty i uszczypnął mnie w policzek.
-Chciałem zobaczyć co ci wpadnie do tej rudej głowy- Parsknąłem i zarzuciłem mu ręce na szyję.
Przybliżył swoją twarz, ale ja odwróciłem głowę.
-Co jest?- Spytał zdziwiony.
-Idę umyć zęby wiewióro – Cmoknąłem go w nos i nim zdążył się zorientować o co chodzi a ja już siedziałem w wannie, myjąc zęby i słuchając muzyki jednocześnie.
-Mello…- Ciche pukanie wyrwało mnie z przyjemnego transu.
-Poczekaj zaraz wyjdę- Krzyknąłem. Tak jest, gdy w każdym pokoju na dwie osoby jest tylko jedna łazienka. Nim jednak zdążyłem zrobić cokolwiek, drzwi otworzyły się i stanął w nich mój… chłopak… jedynie w bokserkach.
-Zrobisz mi miejsce kochanie?- Spytał i zrobił do mnie wielkie oczy. Ja szczęśliwy ,że dzisiaj sprawiłem sobie kąpiel z pianą, z westchnieniem posunąłem się robiąc mu miejsce. Zdjął majtki i roześmiał się gdy zamknąłem oczy, dosłownie wskoczył do wanny rozpryskując wodę dookoła.
-Chodź do mnie – Rozsunął uda zachęcająco. Zarumieniłem się ale przysunąłem czując się wyjątkowo niezręcznie. – Umyć ci plecki?
Nie czekając na moją odpowiedź chwycił żel pod prysznic , i wylał sporą zawartość na swoje dłonie.
Wzdrygnąłem się czując nieprzyjemnie chłodny płyn ale po chwili westchnąłem błogo gdy zaczął mnie masować. Palcami rysował wzorki, ugniatał ramiona a nosem drażnił kark. Objął mnie i zaczął namydlać mój brzuch gładząc go. Przymknąłem czy i położyłem głowę na jego ramieniu.
Za takie chwile mógłbym oddać wszystko co posiadam.
Poczułem jakby nie istniało nic… nic poza jego dłońmi… ustami… ciałem…
Po prostu tylko Matt.
Bo tak naprawdę mam tylko jego, nikogo więcej.
Moi rodzice zginęli gdy byłem brzdącem.

***
-Mamo! Ale ja chcę zabawkę… kup mi zabawkę! – Powtarzał naburmuszony chłopiec już od dobrej godziny.
Był wieczór. W kuchni znajdowała się szczęśliwa rodzina, piękna blond włosa kobieta, jej mąż przystojny brunet, a na białym dywanie cztero letni chłopiec robił do nich miny.
-Kochanie, nie mamy pieniędzy. Tatuś dostanie wypłatę to kupię ci tego misia dobrze?- Powiedziała łagodnie kobieta gładząc swego jedyne syna po głowie.
-Chcę teraz! Proszę mamo proszę! – W oczach dziecka pojawiły się łzy, nie było to nic innego jak tylko sprawdzony sposób by dostał to czego chciał.
Blondynka westchnęła i uśmiechnęła się.
-Kochanie myślisz ,ze znajdzie się gdzieś trochę oszczędności na tego czerwonego misia?- Spytała męża z uśmiechem. On jedynie uśmiechnął się, od początku wiedząc ,że ich mały szantażysta wygra bitwę o pluszaka w goglach.  Wyjął portfel i wyciągnął z niego banknot . Podał go żonie i oznajmił ,że on pójdzie z kobietą po misia a mały zostanie z babcią.
I tak też się stało. Starsza siwowłosa kobieta, o dobrej twarzy przyszła półgodziny później i z uśmiechem oznajmiła ,że z małego Mihaela wyrośnie niezły szantażysta. Małżeństwo wyszło z domu.
Mihael nie spodziewał się ,że już więcej ich nie zobaczy.
Nie wiedział ,że w sklepie z zabawkami dojdzie do napadu.
Nie przewidział tego ,że ojciec osłoni matkę własnym ciałem, by chwilę potem dostać kulkę w serce.
Nie pomyślał nawet o tym ,że matka w przypływie żalu chwyci czerwonego misia i będzie próbowała uciec.
Nie przyszło mu do głowy, że mężczyzna w kominiarce z zimną krwią chwyci kobietę za szyję i udusi.
Nie mógł zrozumieć dlaczego to się wydarzyło.
Wiedział tylko ,że to jego wina.
Bo z całego serca pragnął mieć pluszowego misia.
Przez dwa lata mieszkał u dziadków, był niczym trup. Potrafił siedzieć godzinami patrząc się w sufit. Potrafił całymi dniami czytać książki. Ponieważ tylko jego wyobraźnia i świat fikcji trzymał go przy życiu. Mihael kochał czytać o szczęśliwych rodzinach, o ludziach którzy zawsze w końcu byli szczęśliwy, o miłości, przyjaźni, zaufaniu , smutkach i radościach. Kochał to tak bardzo bo wiedział ,żę tylko tak zazna tych uczuć. Bo nie było osoby która mogłaby mu to dać.
Tak szaleństwo na punkcie książek, zmieniło się w maniakalną naukę. Uczył się dla rodziców, tylko dla nich. Jako pięciolatek przerobił materiał szkoły gimnazjalnej.
Babcia zawsze mu powtarzała ,że jest z niego dumna i jego rodzice też.
On wtedy patrząc na nią zimno mówił:
-Rodzice nie żyją, nie mogą być dumni.
-Uwierz mi Mihaelu, są w niebie i patrzą na ciebie z góry. Kochają cię , a Bóg ma ich w swojej opiece- Powtarzała zawsze z anielską cierpliwością. Aż w  końcu chłopiec nie wytrzymał.
-Jesteś głupia! Głupia i naiwna jeśli myślisz ,że po śmierci coś jest! Jest pustka i nic więcej! A wiesz dlaczego? Bo Boga nie ma.- Stwierdził dobitnie i wyminął babcię wracając do czytania.
W ciągu tych dwóch lat mały zapamiętał tylko jedną chwilę. Gdy dziadek wracał z pracy, ponieważ nie był taki stary, kupił melony 3 czy 4. I dał mi je mówiąc o tym jakie te owoce są smaczne.
Spojrzał się w tedy na niego z kpiącym wyrazem twarzy ale zjadł owoc. I wyjątkowo mu posmakował.
Potem codziennie gdy dziadek wracał z pracy przynosił swemu wnuczkowi melona.
Stało się to rutyną.
Aż dziadkowie zaczęli nazywać go Mello.
Niestety pół roku później babcia ciężko zachorowała na cholerę.
Okazało się ,że na straganie gdzie dziadek kupował owoce , cała żywność była skażona.
Po babci zachorował dziadek.
Nikt nie wie dlaczego Mello , mimo ogromnej ilości pochłoniętych owoców i bliskości z rodziną nie zachorował.
Niedługo później obydwoje zmarli. Nie było dla nich ratunku.
Mello został sam.
Po kilku tygodniach które spędził w domu dziecka, o dość niskim standardzie , pojawił się mężczyzna.
starszy koło pięćdziesiątki a z nim chłopak, o czarnych włosach lekko zgarbiony. Miał około dwunastu lat. Watari jak się później dowiedział , był dyrektorem i założycielem sierocińca Wammys House. Mieszkały tam sieroty o wybitnym poziomie inteligencji , są szkoleni do zawodu detektywów, adwokatów czy chirurgów.
Mihael uznał ,że  nie może być gorzej niż tutaj więc zgodził się.
Zdziwiło go jednak to ,że wszelkie informację o nim zostaną wymazane, a on nie powinien już nigdy używać swojego imienia. Kazali wymyślić mu swój pseudonim.
Powiedział „Mello”
W sierocińcu dowiedział się ,że pokój będzie dzielił z jeszcze jednym chłopakiem.
Matt rude włosy , prawie ,że czerwone a na oczach miał gogle. Z kieszeni wystawała mu konsola do gry.
Gdy go zobaczyłem coś chwyciło mnie za serce.
Tak bardzo przypominał nieszczęśliwego misia.

***
Ze smutnych wspomnień wyrwał mnie pocałunek w skroń.
-Zamyśliłeś się kochanie… coś się stało?- Spytał zmartwionym głosem widząc moje załzawione oczy.
-Po prostu… to wszystko moja wina. Czasami myślę, że gdybym się nie urodził to wszystkim byłoby lepiej. Moi rodzice by żyli… tak samo dziadkowie. Moja wina- Powtórzyłem jak echo.
Matt przytulił mnie mocno do siebie.
-Zrobiłbyś mi to? Zostawiłbyś mnie i to wszystko co nas łączy? Kurwa Mello! Czasu nie cofniesz, bądź szczęśliwy! Zadręczałeś się tym przez całe życie. Pora zapomnieć nie uważasz?- Westchnął zrezygnowany. Ile razy słyszałem ten tekst?
-Masz rację… mój czerwony misiu- Wyszeptałem i wpiłem się w jego wargi. Oddał pocałunek równie mocno i… całowaliśmy się.
Tylko i wyłącznie.
Złe myśli uleciały z mojej głowy. Liczyły się tylko jego gorące wargi.
-Ekhmm… woda zimna- Powiedziałem w pewnym momencie, czując jak nieprzyjemne dreszcze chodzą mi po plecach.
-To może ją rozgrzejemy?- Spytał z chytrym uśmieszkiem i zsunął dłoń na moje podbrzusze.
-M-matt przestań- Krzyknąłem ale jakby na zaprzeczenie moich słów mój penis lekko się uniósł.
-Temu tutaj się podoba – Zachichotał Matty ale ku mojemu zdziwieniu odsunął się ode mnie i wyszedł z wanny.
-Eeee… Matt?
-No co… nie chciałeś- Powiedział patrząc na mnie wyzywająco. Prychnąłem tylko i z uniesioną głową (I nie tylko, ale to przemilczę…) wylazłem niezdarnie z wody. Przypominając sobie o tak istotnym szczególe jak to ,że jestem nagi pisnąłem i chwyciłem za ręcznik.
Wyszedłem z łazienki czerwony a za mną rozległ się głośny śmiech chłopaka.
Wciągnąłem jakieś czarne bokserki i usiadłem na łóżku chwytając książkę chemii zaawansowanej.
-Nie gadaj ,że będziesz teraz się uczył- Parsknął z rozbawieniem , ale sam wyciągnął swoje PsP.
-Ja cię nie rozumiem… masz cholernie dobre oceny, ale zobaczenie cię z książką graniczy z cudem. – Rzuciłem w jego stronę, patrząc na nie kończące się pierwiastki chemiczne.
-Wszystko co potrzebne mam w głowie, po prostu nigdy nie było okazji żeby ci powiedzieć. Mam fotograficzną pamięć, i gdy spojrzę na stronę książki całą ją zapamiętuję. Dlatego czytanie i ślęczenie nad tymi opasłymi tomami jest zbędne- Wzruszył ramionami- Zresztą.. jak inaczej zapamiętałbym wszystkie kody w grze!?
Pokręciłem głową z dezaprobatą. Usłyszałem dźwięk odkładanej konsoli i poczułem jak chłopak obejmuje mnie czule.
-Kocham cię… - Usłyszałem cichy szept , a jego ciepły oddech otulił moje ucho.
-Matt….  A powiesz mi… czym dla ciebie jest miłość? Co to znaczy kogoś kochać…
-Robaczku… - Pogłaskał mnie delikatnie po głowie. – Kochać kogoś to znaczy widzieć cud niewidoczny dla innych. Zrób miejsce na miłość kochanie.
-Matt….
-Tak bardzo cię kocham… Mihael- Powtórzył i chwycił moją twarz w dłonie.
Spojrzałem w jego oczy i wpiłem się w jego wargi.
-Ja ciebie też Matty… Ja ciebie też…
I żyli razem długo i szczęśliwie.
Na złość złemu losowi który tak zakpił sobie z blondyna.
***
Dwoje mężczyzn.
Trzymających się za ręce.
W tle zachodzące słońce.
Byli szczęśliwi, bo kochać umieli.
I tak szli ramię w ramię na przekór wszystkim.
Cieszyli się radością a nawet smutkami.
Bo przeżyli to razem.
Chodź wiedzieli ,że kiedyś trzeba będzie się rozstać .
Nie rozmawiali o tym.
Przyszłość jest daleka.
Postanowili żyć tak jakby ich miłości nie było końca.
"Jest taka miłość , która nie umiera… chodź zakochani odejdą od siebie."
I to uczucie które połączyło dwóch chłopaków.
Połączyło nicią nierozerwalną .
Miłość jak narkotyk.
I mimo wszystko … są i będą razem.
Dlaczego?
Bo to ja układam im życie… I to ja zadecyduję kiedy ich szczęście się skończy.
Pytacie się co to miłość?
Nie istnieje definicja miłości.
W skrócie… kochać to znaczy być światłem i ciepłem dla drugiego człowieka.
I tymi słowami kończę rozmyślania.

The End :)

Death Note - Raito x Ryuuzaki



Ryuuzaki jak zwykle siedział przed komputerem, gdy nagle zadzwoniła jego komórka. Wyjął ją powoli z kieszeni i odczytał nadesłaną wiadomość: Teraz jest czas. Jeśli chcesz poznać moją prawdziwą osobowość przyjdź na dach. Kira.
Czarnowłosy spojrzał ze zdziwieniem na wiadomość. Odsunął krzesło od biurka, wstał i powoli szedł w stronę wejścia na dach. Wszędzie panowała już cisza, gdyż zbliżał się wieczór i wszyscy wrócili do domu. Jedna noga za drugą, powoli. Czarnooki mimo ciekawości nie spieszył się. Wreszcie, gdy dotarł na samą górę, pchnął drzwi i wyszedł na zewnątrz. Wstrząsnął nim dreszcz, gdy owiało go lodowate powietrze. Przeszedł kilka kroków. Wtedy zauważył ciemną postać stojącą na drugim końcu. Było na tyle ciemno, że z tej odległości nie mógł nawet stwierdzić płci osoby, chodź raczej, sądząc po dużych wymiarach był to chłopak. L postanowił podejść i sprawdzić tożsamość postaci. Przesuwał powoli bosymi stopami po podłożu drżąc z zimna. Był coraz bliżej i bliżej. Stanął przed postacią, która niewątpliwie była chłopakiem. Czarnowłosy stanął na palcach i zrzucił z głowy tajemniczej osoby kaptur. Ryuuzaki patrzał przez chwilę w milczeniu na uśmiechniętą z wyższością twarz Raita.
- Dlaczego mi się ujawniłeś?
- wiesz… Znudziło mi się już to życie. Zabijanie i zabijanie. Postanowiłem z tym skończyć. Jest to na twoją korzyść, nie cieszysz się? Ale… Mam jeszcze jedno przedśmiertne życzenie…
Na twarzy czarnookiego pojawiło się pytanie.
Raito powoli zbliżył się do Ryuuzakiego i nagle go przytulił. L nie spodziewając się żadnego takiego ruchu nie wiedział co zrobić i tylko stał nieruchomo. Po chwili, nie wiadomo jak, ciepłe usta brązowowłosego znalazły się na jego własnych. Nie myślał o tym co się dzieje, jedynie że jest mu dobrze, czując ciepło bijące od tego drugiego. Niespodziewanie ręka Raita znalazła się na plecach czarnowłosego i zjechała na dół ściągając mu spodnie. L sam się zdziwił ale nie stawiał żadnego oporu. Brązowowłosy wczuwając się już całkowicie w nastrój przejeżdżał pewnie po całym ciele Ryuuzakiego powodując u niego dreszcze. L zapragnął ponownego spotkania z ustami Raita. Stanął na palcach i wpił się w nie. Po chwili rozpiął koszulę brązowowłosego i zaczął jeździć językiem po jego nagim torsie. Jechał niżej i niżej, rozpiął mu zębami rozporek i zaczął go lizać. Raito cicho jęknął. Było mu dobrze. Chwycił czarnowłosego i ustawił go w taki sposób że L opierał się rękami o barierkę otaczającą dach i stał tyłem do brązowowłosego. Raito nagle, bez ostrzeżenia wbił się w Ryuuzakiego, na co ten odpowiedział głośnym jękiem. Odgłos ten spowodował jeszcze większe podniecenie brązowowłosego i zaczął on coraz szybciej poruszać się w swoim słodkim, pojękującym uke. Zawsze o tym marzył patrząc na ciało tego drobnego, na pozór tak słabego chłopaka.
Nagle obaj chłopcy usłyszeli odgłos otwieranych na dach drzwi i obaj spojrzeli w tamtą stronę. Wielki szok. Po dachu szedł tata brązowowłosego nie zauważając jeszcze zaistniałej między chłopakami sytuacji.
Raito wiedział co zrobi, było to okrutny zamiar, ale nie obchodziło go to. Słyszał jak stara barierka już wcześniej skrzypiała, a teraz w tej części przy której stali obluzował się jeden z przytrzymujących ją śrub. Raito ostatni raz pchnął czarnowłosego i wyszeptał „kocham cię”, zanim zlecieli z budynku w ciemność ulicy.
Pan Yagami patrząc w kartki szedł w stronę wcześniej widzianych ciemnych kształtów.
- bo wiesz Ryuuzaki, znalazłem coś w pokoju Raita… - w tym momencie podniósł wzrok i zobaczył że jest sam na dachu. Nie widział żadnych kształtów. Zastanowił się i zszedł na dół po schodach, myśląc że może mu się przywidziało.

Po prostu tak już jest


- On jest mordercą. Zrozum to w końcu. Wiesz, że usunął tę bliznę? Teraz nie zostało w nim już chyba nic ludzkiego.

- On nie jest mordercą.

- To psychopata, który zamordowałby bez wahania nawet swojego najlepszego przyjaciela.

- Mylisz się. I zamierzam ci to udowodnić.

- Niby jak?

- Mówiłeś, że ma zakładnika, tak?

- Taaak.

- Wiesz gdzie?

- Wiem.

- Pójdę tam i go wypuszczę. Jeśli Mello mnie zabije, to będzie znaczyło, że masz rację. Daj mi tylko adres.

- Nie ma mowy, to zbyt niebezpieczne. On jest…

- Znam go dwadzieścia lat! Rozumiesz?! Dwadzieścia lat! Wiesz, jakie to uczucie, kiedy ktoś wmawia ci, że twój najlepszy przyjaciel, którego znasz całe życie, jest mordercą? Wiesz?!

- Nie, nie wiem. Ale wiem, że to musi być dla ciebie trudne.

- Trudne? Żartujesz sobie?

- Ja…

- Nie rozumiesz niczego. Kompletnie niczego.

- Dobrze, skoro koniecznie musisz postawić na swoim, dam ci ten adres.

- Muszę. Po prostu tak już jest.

Idąc ciemnym korytarzem, myślała o wszystkich chwilach, które ze sobą spędzili. Przez te kilkanaście lat w sierocińcu byli nierozłączni. Najlepsi przyjaciele na dobre i złe.

Near się mylił, wiedziała to. Mello nie mógł być zły. Nie on. Nie ten chłopak, który zawsze jej pomagał. Nawet, kiedy się pokłócili, on zawsze był gdzieś blisko, żeby w razie czego móc ją chronić. Bo po prostu tak już jest, kiedy ludzie się przyjaźnią.

Mello. Jej przyjaciel. Przyjaciel, który był zupełnie jak czekolada z chili. Ujmujący na zewnątrz i zaskakujący w środku. Jeśli ktoś nie spodziewał się tego, co zastanie wewnątrz, mógł się bardzo rozczarować. Ale nie ona. Ona wiedziała o nim wszystko.

Doszła do końca korytarza. Otworzyła drzwi. Zobaczyła mężczyznę przywiązanego do krzesła. Uwolniła go i kazała uciekać. Podziękował. Nie zadawał żadnych pytań i po prostu pobiegł. Ona usiadła i czekała.

Szedł ciemnym korytarzem. Był zły. Wiedział już, że ktoś uwolnił jego zakładnika. Bo po prostu tak już było, że ktoś zawsze musiał pokrzyżować jego plany. Wszedł do pokoju. Zobaczył osobę siedzącą do niego tyłem. Uważał odwrócenie się od wejścia za głupotę. To przecież jak wystawienie się na strzał. Podszedł i przystawił intruzowi pistolet do głowy.

- Wstań, odwróć się i zdejmij kaptur.

Oczywiście osoba na krześle go posłuchała. Jego rozkazujący ton zrobił swoje. I może do sukcesu przyczynił się też trochę fakt, że intruz miał przy skroni pistolet. Nie, to musiała być wrodzona autorytatywność Mello.

Kiedy kaptur opadł, chłopak był zdziwiony. Przez chwilę gapił się na dziewczynę. Bo po prostu tak już jest, że czasami dzieje się to, czego najmniej się spodziewamy. Ciężko wypuścił powietrze. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymywał oddech. To niemożliwe. To nie mogła być ona. Tak po prostu tu przyszła? Nieprawdopodobne.

Jego rozważania przerwał cichy głos.

- Mihael…

Wypowiedziała jego imię zupełnie jak dawniej. W ten swój specyficzny sposób. Tak, jakby każda głoska zawierała w sobie część niego. Kawałki tego, kim naprawdę był. Bo po prostu tak już jest, że imiona mają wielką moc.

- Elizabeth…

Wzdrygnęła się. W takim razie udało mu się wypowiedzieć jej imię dokładnie tak, jak chciał. Nie przekazał w nim tylko części niej, ale też część siebie samego. Jego uczucia.

- Chciałaś zrobić mi na złość, więc przyszłaś tu i uwolniłaś mojego zakładnika?

- Mniej więcej.

- Może powinienem cię zabić?

- Możliwe.

Zamknęła oczy po to, by za chwilę je otworzyć i rzucić mu wyzywające spojrzenie. Nacisnął spust. Od huku zadzwoniło jej w uszach. Ale nic jej się nie stało. Spojrzała na Mello.

- Ślepaki – powiedział, okładając pistolet.

Skrzyżował ramiona na piersi i spojrzał na nią.

- Nie boisz się mnie? – To było bardziej stwierdzenie niż pytanie.

- Nie boję. Masz pistolet naładowany ślepakami. Co w tym strasznego?

Wyglądał na zirytowanego. Wyszarpnął zza paska spodni drugą broń. Wycelował w stojącą na stole puszkę i strzelił. Spadła i z łoskotem potoczyła się po podłodze, prosto pod nogi Elizabeth. Podniosła ją. Kula przeszła dokładnie przez środek.

- A teraz się boisz?

- Może.

- Nic się nie zmieniłaś, Johnson.

- Jak widać, Keehl.

Położył pistolet obok pierwszego i znowu skrzyżował ramiona.

- Co tu robisz?

- Doszły mnie słuchy, że jesteś psychopatycznym mordercą – powiedziała, z pełną swobodą siadając na stole.

- Kochany Near. On zawsze mnie przejrzy.

Powiedział to taki tonem, że dziewczyna wybuchnęła śmiechem. Po chwili Mello do niej dołączył.

- Śmiejesz się tak samo jak kiedyś. Nie możesz być zły. - Chociaż wcześniej była tego prawie pewna, to kamień spadł jej z serca. - Mogę zapytać, dlaczego pozbyłeś się tej blizny?

- Żeby więcej dziewczyn na mnie leciało.

Kolejny wybuch śmiechu.

- A tak poważnie?

- Złe wspomnienia, sama wiesz. Miałem możliwość się tego pozbyć, więc skorzystałem. To chyba normalne.

- Tak, chyba tak. Wiesz… Brakowało mi ciebie.

W tym momencie zdjął ze stołu i przytulił. Tak jak kiedyś.

- Mnie ciebie bardziej.

Bo po prostu tak już jest, że przyjaciele za sobą tęsknią.

- Wiesz… Zawsze mówiłem ci o wszystkim. Ale jest jedna rzecz, która nigdy nie mogła mi przejść przez gardło. I chyba nadal nie może. Ale jesteś diabelnie inteligentna, więc pewnie już się domyślasz.

- Tak, domyślam się. I… muszę przyznać, że mnie zaskoczyłeś. Dlaczego ja?

- Nie wiem, Liz. Nie wiem.

Stali i przez kilka minut patrzyli na siebie w milczeniu.

- Nie wiem, dlaczego ty. Po prostu tak już jest. Wiesz, miłość nie wybiera i tak dalej.

Milczała. Podobno życie jest jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiadomo, na co się trafi. Ale tej czekoladki stanowczo nie powinno być w jej pudełku.

- Chyba powinnaś już wracać.

- Mello…

- Daj spokój, po prostu idź.

I odeszła. Bo po prostu tak już jest. A on nie mógł sobie wybaczyć, że jej nie zatrzymał. Usiadł. W całym pokoju pachniało czekoladą. A właściwie czekoladowym szamponem. Uśmiechnął się do siebie. Jego przyjaciółka była zupełnie jak czekolada z nadzieniem. Bardzo dobrym nadzieniem. Ujmująca z zewnątrz i jeszcze lepsza w środku. Po prostu tak już było. Przynajmniej według Mello.

Koszmar


L od dłuższego czasu leżał w łóżku i próbował zasnąć. Niestety po głowie krążyło mu wiele natrętnych myśli, a przykuty do prawej ręki łańcuch brzęczał przy każdym ruchu, co znacznie utrudniało sprawę.

Detektyw spojrzał na zarys leżącego po drugiej stronie łóżka Lighta. Przez chwilę wsłuchiwał się w jego spokojny, równy oddech, po czym zamknął oczy. Był jedną z najinteligentniejszych osób na świecie, a mimo to nie potrafił zrozumieć dlaczego ten chłopak tak bardzo go zmienił. L od zawsze unikał kontaktu z innymi ludźmi. Każdego kontaktu, a zwłaszcza fizycznego. Nienawidził gdy go dotykano, rzadko kiedy podawał nawet rękę na przywitanie bądź pożegnanie. Bał się tego.

Ciemny pokój, głośne kroki i ciężki oddech. Silny zapach potu i alkoholu.

Z Lightem było inaczej. Nie wzbudzał w nim strachu, ale zaufanie. To było coś nowego, L nigdy nie czuł do nikogo czegoś podobnego… Light stał się jego przyjacielem, pomimo okoliczności, w jakich dane im było się poznać. Detektyw lubił spędzać z nim czas, czy to rozmawiając, czy po prostu milcząc i zwyczajnie ciesząc się obecnością chłopca. Czuł się przy nim bezpieczny, jak nigdy wcześniej w całym swoim życiu.

Mały, czarnowłosy chłopiec kulący się w kącie. Im bliżej niego były kroki, tym większe dreszcze wstrząsały jego drobnym ciałem.

L zdawał sobie sprawę, że czuje do Lighta więcej, niż tylko przyjaźń. Ale wiedział też, że ze strony Yagamiego nie może liczyć na nic innego. On miał Misę i mimo że nie wyglądał na szczególnie szczęśliwego w jej towarzystwie, detektyw sądził, że tylko kwestią czasu jest zauroczenie się Lighta modelką.

Mężczyzna był już tak blisko, że chłopiec czuł na sobie jego oddech. Z jego piersi wydobył się urywany szloch. Wzdrygnął się czując na sobie dotyk mężczyzny.

Przy Lighcie zapominał. O smutku, o przeszłości, nawet o swoich podejrzeniach co do niego. Jego obecność przynosiła ukojenie.

Mężczyzna przeniósł dziecko na łóżko. Później był tylko przeraźliwy ból. Chłopiec nawet nie krzyczał, wiedział, że to nic nie da, a jego oprawca zacznie poruszać się szybciej, sprawiając jeszcze więcej cierpienia. Wiedział, że nikt go nie uratuje, ale że musi wytrzymać tylko chwilę, jeszcze tylko moment i będzie po wszystkim. A potem czekały go 23 godziny spokoju. Do następnego razu. Kiedy mężczyzna wychodził mały chłopiec zwijał się w kłębek na łóżku i cichutko łkał pełen bólu i obrzydzenia do samego siebie.

L usłyszał ciężkie kroki. Po chwili w jego nozdrza uderzył przerażająco znajomy zapach alkoholu i potu. Chłopak z mocno bijącym sercem spojrzał na drugi kraniec łóżka. Wystraszony odkrył, że Lighta tam nie ma. Poczuł na sobie dotyk, który wywołał silny dreszcz szczupłego ciała. Zrezygnowany uświadomił sobie, że nikt go nie uratuje. Nikt nigdy tego nie zrobił.

-Ciii… Już dobrze. Wszystko w porządku- usłyszał uspokajający głos Lighta. L powoli odzyskiwał świadomość. Nagle zdał sobie sprawę, że przyjaciel delikatnie gładzi go po włosach i ociera mokre od łez policzki. Leżał tak blisko niego, jak nigdy przedtem. Detektyw wciąż wystraszony koszmarem przysunął się do Yagamiego i wtulił twarz w jego ciepły tors. Ten początkowo zamarł zaskoczony lecz po chwili objął wciąż łkającego czarnowłosego chłopca i znów zaczął szeptać do niego uspokajająco.

- Nie pozwól mu mnie skrzywdzić- poprosił cichutko L podnosząc głowę i patrząc na Lighta zapłakanymi, ciemnymi oczami dziecka. Student czuł jak jego serce ściska się boleśnie na ten widok.

- Nie pozwolę. Obiecuję- wyszeptał w odpowiedzi przysięgając sobie w duchu, że nie pozwoli, aby ktokolwiek zranił L'a. To, co starszy chłopak mamrotał przez sen było przerażająco okrutne i niestety wyjaśniało jego dystans do jakichkolwiek kontaktów z ludźmi. Nie wiedział tylko dlaczego jemu pozwalał na tak wiele. Light nie chciał być przyjacielem L'a. Chciał być kimś więcej. Jednak wiedział, że to pragnienie nigdy się nie spełni.

Teraz czując w ramionach trzęsące się od stłumionego płaczu, wychudzone ciało ukochanego chłopca, poczuł nagły przypływ nienawiści do tych, którzy mu to zrobili. Jak mogli go tak bardzo skrzywdzić? – tłukło mu się po głowie. Light był wściekły także na siebie. Przecież wcale nie interesował się przyszłością L'a. Mimo że na początku znajomości detektyw unikał kontaktu fizycznego jak ognia, nie zaniepokoiło go to. Uznał to po prostu za kolejne dziwactwo tego specyficznego osobnika. Jednak im lepiej się poznawali, tym bardziej chłopak zbliżał się do Lighta. Zauważył, że jest jedyną osobą, którą detektyw jest w stanie dotknąć bez błysku czegoś nieokreślonego w oczach. Tej nocy dotarło do niego, że był to strach.

Dlaczego nie boisz się tylko mnie?- przemknęło mu przez myśl. Po chwili jednak dotarło do niego, że to nieistotne. L mu zaufał. Light nie mógł do zawieść. Pragnął się nim zaopiekować, ofiarować mu to, czego nigdy wcześniej nie dostał: ciepło i prawdziwą miłość. Jednak po tym, co usłyszał, gdy chłopak mówił przez sen wiedział, że nie może powiedzieć mu o swoich uczuciach. Detektyw chciał jego przyjaźni, nie miłości. Gdyby Light powiedział mu, że go kocha, nie mogliby być nadal przyjaciółmi. Wszystko albo nic. Był zbyt dużym tchórzem, żeby zaryzykować to, co miał teraz. Podejrzewał, że gdyby przeżył to, co L, nie potrafiłby kochać. Dlatego Light wiedział, że nigdy nie odważy się ujawnić przed nim swych uczuć.

Spojrzał na spokojnego już chłopca, wtulonego w jego tors. L spał z rękami wczepionymi w koszulę przyjaciela. Obejmujące go ramiona dały mu poczucie bezpieczeństwa i chroniły przed kolejnymi koszmarami.

- Nie dam nikomu cię skrzywdzić. Już nigdy- przyrzekł szeptem Light zanurzając twarz w czarnych włosach ukochanego i całując go delikatnie w czubek głowy. Mógł dla niego zrobić tylko tyle.

Jedyne wyjście


L stał na dachu wieżowca. Niebo zasnute było ciężkimi chmurami, co idealnie odzwierciedlało nastrój chłopaka. Musiał pomyśleć, a Light spoglądający na niego co chwila wcale mu w tym nie pomagał. Chłopak się zmienił, a detektyw doskonale o tym wiedział. Zauważał coraz częstsze przebłyski czerwieni w jego brązowych oczach, nuty pogardy w głosie, podczas rozmów z L'em, bijące od niego poczucie przybliżającego się zwycięstwa. Był teraz… inny. A właściwie znów stał się tym samym Yagami Raito sprzed akcji z łańcuchem. Tak samo szyderczy i zblazowany jak dawniej, całym sobą zdawał się mówić: „obaj wiemy, że masz rację, ale nic mi nie udowodnisz". L tak bardzo tęsknił za swoim Raito, tym, który był do niego przykuty, z którym spędzał 24 godziny na dobę, z którym mógł o wszystkim porozmawiać, który był jego przyjacielem. W dodatku jedynym przyjacielem, a zarazem seryjnym mordercą. Najgorsze było jednak to, że czuł on do chłopca nie tylko przyjaźń. Detektyw po raz pierwszy w życiu był zakochany.

L usłyszał bicie dzwonów. Zdawało się dobiegać ze wszystkich stron naraz. Zaczęło padać. Detektyw przypominał sobie każdą chwilę spędzoną z Raito, ich pierwsze nieśmiałe rozmowy o czymś innym niż śledztwo, wspólne posiłki, podczas których student próbował go zmusić do zjedzenia czegoś poza słodyczami, noce spędzone z konieczności w tym samym łóżku… L uświadomił sobie, że to już się nigdy nie powtórzy, że już wie jak to się skończy, jak to się musi skończyć…

-Dlaczego?- krzyknął rozdzierającym głosem, a jego ciałem wstrząsnął szloch. Nagle poczuł oplatające go od tyłu silne ramiona. L odwrócił się i wtulił mokrą od deszczu i łez twarz w umięśniony, ciepły tors Raito. Chłopak głaskał go po onyksowych, ociekających wodą włosach i czekał, aż ten się uspokoi. Po chwili detektyw powoli uniósł głowę i spojrzał w oczy Raito. Żadnych czerwonych błysków, żadnej pogardy. Chłopak był sobą. Chwilowo- pomyślał gorzko L.

-Przepraszam, nie powinienem się tak rozklejać- powiedział na głos, unikając wzroku Raito.

- Jesteśmy przyjaciółmi prawda? Możesz mi powiedzieć absolutnie wszystko-powiedział łagodnie młody Yagami.

-Wolałbym ci coś pokazać…- powiedział L cicho, po czym wspiął się na palce i złożył na ustach Raito delikatny pocałunek. Kiedy zdał sobie sprawę z tego, co właśnie zrobił, odwrócił się i zaczął szybko iść w kierunku krawędzi dachu. Dzwony biły coraz głośniej, a deszcz padał jakby bardziej zawzięcie.

-Ryuzaki…- chłopak powoli odwrócił się do źródła tego głosu. Brązowe oczy wpatrywały się w niego z powagą i skupieniem.-Dlaczego?

-Czasem słowa są niepotrzebne-powiedział detektyw szukając jakiejś zmiany w oczach Raito, a jednocześnie bojąc się cokolwiek takiego znaleźć.-Uważam, że powinniśmy wrócić na dół-dodał głucho, wiedząc, że w tym momencie dokonał wyboru, że wybrał za siebie i za Raito, wiedząc co za chwilę nastąpi wiedział też, że nie ma już dla niego ratunku. Nie było ratunku od chwili, kiedy pierwszy raz zatonął w tych brązowych oczach.

Kiedy do Lighta dotarły słowa wypowiedziane przez starszego chłopaka, zapłonął gniewem, a w jego oczach pojawiły się przebłyski czerwieni. Oczywiście natychmiast opanował się, ale detektyw zauważył tę drobną zmianę. Teraz już był pewien, że to , co zamierza zrobić jest jedynym wyjściem z sytuacji. Z jego ogromnych, czarnych oczu popłynęły łzy, mieszając się z deszczem. Pozostała mu tylko jedna rzecz.

-Raito - szepnął ledwie słyszalnym szeptem- obaj wiemy, że jesteś Kirą. Nie zaprzeczaj proszę, to nie ma sensu. Jednak mimo to stałeś się dla mnie kimś bliskim. Ja… czuję do ciebie więcej niż powinienem. Kocham cię Raito. Ale to już nie ma znaczenia. Przykro mi, że to musiało się tak skończyć. Przepraszam za… za wszystko- dokończył L, po czym zrobił dwa kroki w tył. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył było przerażenie w oczach ukochanego chłopca i dłoń, próbującą chwycić jego przemoczoną koszulkę, jednak nie mającą szans, próbowała uratować go o ułamek sekundy zbyt późno.

-Nie!- zdążył usłyszeć przeraźliwy krzyk Raito. Było już za późno. Za późno na wszystko. Spadając czuł przeraźliwy ból tam, gdzie kiedyś znajdowało się jego serce. W momencie zetknięcia kruchego, drobnego ciała L'a z okrutnie twardym chodnikiem chłopak zdążył usłyszeć gruchot swych kości. Potem była ciemność. A później nie było już nic.

Życie po śmierci


5 listopada 2004

19:59

(Osiem dni od śmierci Kyosuke Higuchiego)

Trzask.

-Co się stało, Watari?- L nie otrzymał odpowiedzi.- Watari?

Komputer wydał przeciągły odgłos i na ekranie pojawiły się słowa:

Dane usunięte.

-Usunięte dane?- Light sapnął.- Co się dzieje?

Cała grupa śledcza była stłoczona wokół nich, przerażona i prawdopodobnie w szoku. Nikt z nich nie wiedział, co się dzieje…

Ale L wiedział. Jego oczy zwęziły się.

-Powiedziałem Watariemu, że jeżeli coś kiedykolwiek mu się stanie, powinien skasować wszystkie dane, które zdoła. I żeby ustawił oprogramowanie aby usunęło się automatycznie po określonym czasie.

-Jeśli coś mu się stanie…?- zaczął Aizawa.

-Masz na myśli,- wyjąkał Matsuda,- na przykład śmierć…?

L przemyślał to. Jego oczy wciąż były zawężone. Jego mózg pracował w 87% maksymalnej wydajności.

-Gdzie jest Shinigami?

Soichiro okręcił się.

-O tak, gdzie ona…

Jeżeli nawet powiedział coś więcej, L tego nie usłyszał. Teraz jego mózg pracował z 93% wydajnością. Jeżeli Watari był martwy… Amane nawet nie widziała twarzy Watariego… Czy Light Yagami zrobił coś kiedy wychodził wcześniej na zewnątrz…? Ale nikt nie zna imienia Watariego… Na 98%, zauważył, ale Shinigami mógłby…

To musiało być to! Shinigami!

-Słuchajcie,- zaczął,- Shiniga…

Przerwał niespodziewanie kiedy poczuł straszliwy ból w klatce piersiowej. Gdyby miał energię, wrzasnąłby. Jego zdolności dedukcji spadły o niemalże 50% w ułamku sekundy, a wtedy… to spostrzeżenie poraziło go.

Miał właśnie zawał serca.

Niejasno pamiętał Soichiro mowiącego:

-Hm? Co się stało, Ryuzaki?

L nie mógł odpowiedzieć.

I nagle upadał.

Mniej o kolejne 24%...

W ostatnich momentach życia, pamiętał, leżał na podłodze. Light podtrzymywał górną połowę jego ciała i krzyczał:

-Ryuzaki?

L chciał coś powiedzieć, cokolwiek, do jedynego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miał… ale wtedy wyraz twarzy Light'a zaczął się zmieniać.

Light Yagami…

Czysty triumf promieniował z twarzy Light'a. Gdyby to tylko bylo możliwe, oczy L'a rozszerzyłyby się. Wiedział, co to oznacza, oczywiście. Nawet z mózgiem pracującym z 10% wydajnością, która wciąż malała, był przekonany co się działo.

I tylko on znał prawdę.

Wiedziałem…

Nie myliłem się…

Ale…

Ja…

L zamnkął oczy I umarł.

31 stycznia 2011

4:02

(Trzy dni po rocznicy śmierci Light'a)

Doktor Takeshi Mido tak naprawdę nie zamierzał tego zrobić. Jego pierwszym zamiarem było przestudiowanie tematu, potem diagnoza przypadku, i przy odrobinie szczęścia znalezienie terapii albo zatrzymanie tej całej sprawy w trakcie. Ale jego celem nie było nigdy posunięcie się tak daleko.

Potarł oczy. Nie było wątpliwości, że był zmęczony; w Japonii była czwarta rano i nawet jeżeli miał takie przypadki uwzględnione w swoim harmonogramie od lat, to bycie na nogach tak późno zawsze wysysało z niego całą energię. Stłumił ziewnięcie i zganił się w myślach za bycie tak śpiącym. Cholera, miał właśnie nadejść najprawdopodobniej najważniejszy moment w całej jego karierze, a on niemalże zasypiał na stojąco.

Wystraszył się, gdy jego asystent delikatnie zapukał we framugę drzwi.

-Nie śpi pan?- zapytał grzecznie.

Mido nie spojrzał w górę.

-Tak, jestem tak pełen energii jak… e, bateria.

Jego asystent uniósł brew.

-Bateria… na skraju wyczerpania?

Mido musiał powstrzymać uśmiech.

-Dokładnie.

-Wie pan, możemy poczekać z tym do jutra.

Doktor obrócił się I spojrzał na pomocnika. W ciągu siedmiu lat Mido przebył długą drogę. Być może nie zawsze podobało mu się miejsce, do którego dotarł w swojej karierze, ale nie było już odwrotu. Od pierwszego dnia wiedział, że nie będzie mógł się wycofać.

-Nie,- odpowiedział zdecydowanie.- robimy to teraz, zanim będę miał szansę się rozmyślić.

Jego asystent skinął głową.

-Szczerze powiedziane.

Zostawił opakowanie z płynem infuzyjnym na wierzchu lady i wyszedł z pokoju.

Mido poświęcił chwilę aby jeszcze raz wszystko przemyśleć. Obok niego był, leżący na łóżku, pacjent. Martwy pacjent. Mido był wciąż zdumiony i zaskoczony decyzją która została podjęta w sprawie losu tego mężczyzny. Z długimi czarnymi włosami i ogromnymi oczami, ciało było perfekcyjnie zachowane. Dzięki Bogu za lodówki, Mido pomyślał cierpko.

Zdecydował, że już czas skończyć wspominanie. Ten projekt trwał przez, ile, siedem lat do tej chwili? W wielkim planie życia nie było to tak długo, ale był lekarzem i celem bycia lekarzem było pomaganie ludziom w przypadku chorób i fizycznych uszkodzeń. On nie pomógł nikomu w takim sensie on lat.

Ale tej nocy miał komuś pomóc.

…Przy odrobinie szczęścia.

Podszedł I podniósł opakowanie płynu infuzyjnego, które zostawił jego pomocnik. Przeszedł, by stanąć przy szpitalnym łóżku, przypiął opakowanie i odetchnął głęboko. Zauważył rurki i przewody już podłączone do pacjenta. Zanim zdecydował, że jest gotowy, odetchnął jeszcze raz.

Powoli, Mido wprowadził ostatni płyn do ramienia ciała.

Po rozległych operacjach, jeden procent jego mozgu pracował.

Tylko jeden procent.

Nie, nawet nie tak wiele. Pół procenta pracowało, może. Prawdopodobnie mniej. Jedna dziesiąta procenta. Jego dzwudziesta część, przypuszczalnie?

Teoretycznie, ten numer musiałby zwiększyć się do dzesieciu procent zanim mógłby odzyskać przytomność. Ale również teoretycznie, nie powinien w ogóle mieć pracującego mózgu.

Technicznie, był martwy.

Ale medycyna czyniła cuda w nowoczesnym świecie. O niektórych nieuleczalnych chorobach nawet się już nie słyszało. Złamane kości leczyły się szybciej niż kiedykolwiek. Ludzie nie umierali z powodu chorób jak w przeszłości. Oczywiście, Kira nieco z tym namieszał, ale w innych przypadkach nauka posuwała się do przodu w kierunkach jakie wcześniej nie były nawet znane.

Robiła właśnie wielki skok w podziemnym szpitalu doktora Mido.

Powoli, kiedy lekarstwo z płynu infuzyjnego rozprzestrzeniało się po jego żyłach, świadome myśli zaczynały się pojawiać. Po zastanowieniu, na początku, miał w nich luki. Było coś, o czym musiał pamiętać… Coś ważnego…

Light…

Ja…

Ty…

Jeden procent. Coś zapiszczało no monitorze obok szpitalnego łóżka, ale nie słyszał tego, jego uszy jeszcze nie funkcjonowały.

Watari...

Martwy…

Jak…?

Dwa procent.

Shinigami...

Wtedy...

Ja… miałem rację...

Cztery procent.

Trzynaście dni… ta zasada…

Ona musiała być… fałszywa.

Sześć i pół…

Wiec on… ale to znaczy… ten Kira…

Kira.

To imię zdecycowanie rozjasniło pamięć.

Dziewięć i pół.

Już prawie.

Kira...

To…

Light.

Light Yagami jest Kirą.

Oczy L'a otworzyły się

31 stycznia 2011

4:19

(Około godziny przed przebudzeniem się L'a)

Stojąć obok swojego pacjenta, Mido czekał niespokojnie. Miał nadzieję, że to zadziała, ale jednocześnie był pełen wątpliwości czy to było właściwe.

Zaczynam bawić się w boga… Kira bawił się w boga.

Czy posuwam się za daleko?

Rozejrzał się za czymś, co mogłoby odwrócić jego uwagę, ale w pokoju nie było nic specjalnie interesującego. Blat. Kilka szafek. Zegar. Para krzeseł.

Doktor ziewnął.

Niech to, czemu muszę czuć się tak zmęczony teraz, akurat teraz?

Cóż, przypuszczał, że jest czwarta nad ranem. Mógłby spać na krześle… Nie, nie powinien. Jego pacjent mógł obudzić się w każdej chwili. Albo mogło się to zdarzyć w ciągu paru godzin. A może sześciu…

Mógł zrobić sobie krótką drzemkę, czyż nie?

Rzucił tęskne spojrzenie w kierunku krzesła i po chwili mentalnej debaty z samym sobą poddał się i usiadł.

Nie zdawał sobie z tego sprawy, ale zasnął w ciągu kilku sekund.

5:22

Oczy L'a otworzyły się

Kira-Light-Watari-Dochodzenie-Przestępcy-Zawały serca-

Śmierć.



Powinien być martwy.

Właściwie nie- on był martwy chwilę temu. Wiedział to na pewno.

Ale… nie czuł się, jakby był martwy.

Z ta myślą ostrożnie podniósł się do pozycji siedzącej.

To… szpital? Po szybkim obejrzeniu raczej pustego pokoju, wiedział że to właśnie w szpitalu musi się znajdować. Jakimś rodzaju szpitalu. Stało się to pewne, kiedy spojrzał w dół i zauważył, że jakaś igła do podawania płynów dożylnie tkwi w jego lewym ramieniu.

L usłyszał chrapnięcie. Po chwili zdezorientowania, zauważył mężczyznę – lekarza? – w białym płaszczu, śpiącego w rogu. Z przyzwyczajenia ocenił parametry mężczyzny. Około metra osiemdziesięciu centymetrów wzrostu. Jakieś 70 kilogramów. Kasztanowe włosy? L nie bardzo przypominiał sobie jaki odcień brązu miał kasztan, ale brzmiało to dla niego wystarczająco przyjemnie. L odnotował, że ten lekarz potrzebuje strzyżenia. Możliwe, że przebywał tam przez kilka miesięcy…

Wtedy L zdał sobie sprawę, że lekarz nie ma przypiętej tabliczki z imieniem. Bystry facet, pomyślał. Jeżeli byłbym Kirą i poznałbym jego imię, mógłbym go zabić.

Wtedy zdał sobie sprawę z czegoś jeszcze.

Light-kun… nie, po prostu Light… Light jest Kirą.

I on sam mógł być jedyną osobą na świecie, która o tym wiedziała.

L wyskoczyłby z łóżka natychmiast i opuścił szpital tak szybko, jak byłoby to możliwe, ale wiedział, że w takim wypadku byłby nieprawdopodobnie głupi. Do jego ramienia były podpięte różne płyny infuzyjne, na miłość boską.

I nie był do końca przekonany, gdzie jest.

I jaki jest rok, jeżeli już o tym mowa.

Jak również, był głodny.

…Cóż, oczywistym rozwiązaniem było obudzenie lekarza. L oszacował szanse na to, że on mu pomoże na 99,9%, a ostania jedna dziesiąta procenta miała zastosowanie tylko wtedy, gdy okazałoby się nie lekarz nie wyszedł na zewnątrz w ciągu ostatniego roku.

Za pomocą czego mógłbym ściągnąć na siebie jego uwagę?

Po rozejrzeniu się, L zauważył że obok jego łóżka stoi wazon z żonkilami. Nie był pewien co właściwie tam robi (bo w końcu, nie sądził by ktokolwiek go odwiedził), ale stwierdził, że to zadziała. Ze swym normalnym zwyczajem używania wyłącznie kciuka i środkowego palca, wyjął kwiaty, położył je na stole i zręcznie rzucił pusty już wazon w ścianę.

Cóż, wazon był niemalże pusty, w każdym razie. L nie wziął pod uwagę, że woda wlana dla kwiatów zrobi tak dużą plamę na ścianie. Oops.

Ale tak czy owak, to spełniło swoje zadanie. Lekarz obudził się i zaczął rozglądać, oszołomiony.

-Co…?

-Czy mógłby pan przynieść mi herbatę z dużą ilością cukru?- zapytał L niewinnie.

Oczy mężczyzny spoczęły na nim i urosły do godnego podziwu rozmiaru.

-…Albo, zasadniczo, po prostu cukier…?- L spróbował raz jeszcze.

Jeszcze przez moment lekarz się nie poruszał. Powoli mrugnął.

L przechylił głowę i przestudiował jego wygląd. Zielone oczy…

-Jest pan Amerykaninem?

Lekarz, zdezorientowany zadanym raczej losowo pytaniem, pokręcił głową.

-Pół Anglikiem, pół Japończykiem.

-Oczywiście. Mógłbym dostać trochę herbaty? Pełnej cukru.

Lekarz w końcu doszedł so siebie.

-Ach… pewnie…

Szybko odwrócił się, by wyjść.

-Czy Kira został już zlapany?

L nie planował nawet o to zapytać, ale samo mu się wyrwało.

Mężczyzna zatrzymał sie na chwilę i odwrócił z powrotem w stronę L'a.

-Nie.- powiedział krótko.

Zesztywniał.

-…och.

Lekarz musiał wyczuć napięcie L'a, ponieważ dodał

-Nie złapali go, ale nie zabił nikogo już od roku.

To łatwo mogłoby się stać najlepszym, co L mógł usłyszeć, ale jego umysł był dręczony wątpliwościami.

Kira już nie zabija? Jeżeli to prawda, Light prawdopodobnie nie żyje… Szanse wynoszą 94%, przynajmniej.

Ale mógł się poddać. Taki przypadek mógł mieć prawdopodobieństwo wystąpienia na poziomie 2% albo mniejszym… Light nie poddawał się łatwo…

Albo to mogło być coś innego…

Co zdarzyło się w czasie, gdy był martwy?

Mówiłeś, że chciałeś cukru?- usłyszał pytanie lekarza.

-…Tak,- odpowiedział L sztywno,- cukier. Dużo, dużo cukru…


31 stycznia 2011

5:34

Mido obserwował swojego pacjenta z ciekawością. Mężczyzna prosił o herbatę i dużo cukru, więc poszedł i zdobył filiżankę herbaty i siedem czy osiem opakowań cukru. Kiedy wrócił, pacjent wsypał cały ten cukier do jednej filiżanki. Mido zauważył również, że choć właściwie się nie skarżył, jego pacjent subtelnie wyrażał swoje niezadowolenie wyrazem twarzy, tak jakby herbata nie była jeszcze wystarczająco słodka.

-Widzę, że lubisz słodycze, czyż nie?- spytał Mido.

Pacjent potaknął.

Więc,- powiedział Mido,- Mam naprawdę małe pojęcie o tym, kim jesteś. Nie wiedziałem, że lubisz cukier.

Pacjent przechylił głowę, obserwując lekarza.

-To właściwie bardzo dziwne.

Mido założył, że chodzi o fakt, że obaj się nie znają, więc jego pacjent zupełnie podzielał jego odczucia.

-Przypuszczam, że możemy równie dobrze zacząć od rozmowy o ulubionym jedzeniu.

Pacjent wypił trochę herbaty.

-Nie to tym mówiłem.- powiedział miękko.

Mido zmarszczył brwi.

-Co w takim razie masz na myśli?

Pacjent pociągnął kolejny łyk z filiżanki.

-Umarłem. Potem obudziłem się tutaj. Nasze upodobania co do jedzenia ciężko uznać za istotny szczegół.

Powiedział to tak spokojnie. Mido zgadywał się, w najlepszym wypadku, będzie choć trochę wyprowadzony z równowagi sytuacją w której się znalazł. Ale nie, był absolutnie spokojny i mówił bez najmniejszego śladu strachu w głosie.

-Jesteś bardzo… No nie wiem…?- Mido nie mógł znaleźć dobrego słowa, by skonczyć zdanie.

Pacjent wypił więcej herbaty.

-Wydaje mi się, że słowo, którego doktor szuka to „opanowany".

-Możliwe.- to przypomniało mu o poprzednim temacie.- Nazywam się Takeshi Mido.

Mężczyzna nawet na niego nie spojrzał, mówiąc:

-A teraz Mido-san będzie miał atak serca.

-Co?

-Kira zabija znając tylko nazwisko i twarz. Gdybym był Kirą, teraz mógłbyś już nie żyć.

-Och.- Mido uznał, ze to raczej niezdrowy sposób postrzegania spraw, ale nie sprzeczał się.- wiesz, zostałeś zabity przez Kirę.

Po herbacie nie było już śladu. Pacjent wbijał pozbawione emocji spojrzenie swoich wielkich oczu w ścianę.

-Tak.- odpowiedział prosto.

-I… To cię nie martwi? Nie boisz się?

-Wydaje mi się, że Mido-san powiedział, że Kira przestał zabijać ludzi.

Mido zmarszczył brwi.

-Czyżby?

-Tak.

-Ach. Cóż, przypuszczam, że to ma sens.- Mido czuł, z powinien coś dodać, wiec powiedział,- Czemu bac się czegoś, co nie istnieje?

W pozornie losowym momencie rozmowy pacjent zmienił temat.

-Mógłbym pożyczyć komputer?

Lekarz był raczej zaskoczony nagłą prośbą.

-Mmm, nie. Przykro mi, ale używanie urządzeń elektronicznych jest tutaj zabronione. Nie można ryzykowac, ze szpital zostanie odkryty.

-Hmmm.- Mężczyzna zaczął gryźć kciuk, zamyślony.- W taim razie, czy mógłbym dostać więcej herbaty i gazetę?

To nie wydawalo się być problemem.

-Oczywiście, moment.

Mido odwrócił się i wyszedł z pokoju.

Szkoda, pomyślał L. Sprawdzenie tego w Internecie byłoby o wiele łatwiejsze.

Był już absolunie pewny, że są w Tokio: lekarz mówił z lekkim akcentem, który L połączył z tym konkretnym regionem. Czuł również bardzo delikatne drgania dochodzące z zewsząd, więc był pewny w stu procentach, że szpital jest, dosłownie, podziemny.

Teraz musiał się dowiedzieć, co stało się z Light'em. Przy odrobinie szczęścia, mógłby być wspomniany w gazecie… jeżeli wciąż żył. Oczywiście, już zdecydował, że szanse na to, ze Light umarł wynoszą 94%... To było śmiałe założenie, ale w szpitalu, w którym żadne urządzenia elektroniczne nie były dostępne, nie mógł zrobić wiele więcej. Nie mógł nawet nikogo wypytać.

Mido-san wrócił z dolewka herbaty i gazetą. L zauważył nieco cierpko, że przyniósł trzy razy więcej opakowań cukru niż poprzednio. Dobrze.

Oczywiście, herbata była pierwszą rzeczą, za którą się zabrał. L wsypał cały cukier i pociągnął łyk. Ach, tak.

-Lepiej?- zapytał Mido-san.

-Tak. O wiele lepiej.- L wypił duży łyk. Lekko poparzył się w język, ale nie przejął się tym. Cukier cukier cukier.

Wtedy spojrzał na datę wydania gazety.

Biorąc pod uwagę okoliczności, jego reakcja była raczej łagodna, ale u kogoś tak opanowanego jak on było całkiem widoczne, że został zupełnie zaskoczony. Automatycznie wypluł herbatę na drugi koniec pokoju.

-Na ile aktualna jest ta gazeta?- zapytał.

Mido-san skrzywił się, widząc herbatę na ścianie.

-Wczorajsza.

-Co? Jest 2011?

-Cóż… tak.

L siedział przez chwilę w ciszy.

-Byłem martwy przez sześć lat, dwa miesiące i dwadzieścia sześć dni.- Właściwie, wiedział ile godzin minut i sekund spędził w tym stanie, ale uznał, że Mido-san nie doceni tej informacji.- Czemu teraz?

-…Nie jestem pewien, czy rozumiem o co pytasz.

-Dlaczego czekałeś tak długo? Po co czekać sześć lat?

-Cóż, co by było, gdyby Kira dowiedział się, że żyjesz?

L zastanowił się nad tym. Gdyby został odkryty żywy- co mogłoby się zdarzyć z prawdopodobieństwem wynoszącym 11%, ale zawsze- gdyby został odkryty żywy, Light zwyczajnie zabiłby go znowu. Szanse na to były nie mniejsze niż 100%

-Rok odkąd skończyły się te zawały serca.- szepnął do siebie, a potem powiedział na głos.- Ilu innych ludzi… ożywileś?

-Tylko ciebie.

Tylko mnie?

-Są jacyś inni pacjenci na ten moment?

-Nie sądzę, byś był uprawniony do otrzymywania takich informacji.

Cholera. Ale to nasunęło L'owi inne istotne pytanie.

-Skąd właściwie bierzesz ciała ofiar?

Mido-san wyraźnie zesztywniał. Uniósł również brew.

-Co nasunęło ci myśl, że kiedykolwiek badałem jakiekolwiek...

-Myślę, że to słowo to „logika", Mido-san. Oczywiście, nie byłem jedynym zmarłym człowiekiem, którego badałeś?

Lekarz wyglądał początkowo jakby miał się sprzeczać, ale zorientował sie, ze L poczynił słuszne spostrzeżenie i postanowił zamiast tego po prostu odpowiedzieć na pytanie.

-Mam… znajomego w policji który dostarczał mi ciała zabitych przez Kirę.

-Kto jest tym znajomym?

Mido-san wyraźnie zaczynał być zirytowany tomi pytaniami.

-Nie mogę ci tego powiedzieć.

L powoli pokiwał głową.

-Dobrze, Mido-san. W takim razie nie mam więcej pytań.

Doktor westchnął. To nie było westchnienie ze zdenerwowania, ani ze zmęczenia. Powoli wydychał swoją irytację.

-W porządku.

-Skąd wziąłeś moje ciało?

Mido myślał długo i ciężko przez jakieś trzydzieści sekund. W końcu odpowiedział.

-Zostało podarowane, dokładniej w nadziei na ostateczne powstrzymanie zawałów powodowanych przez Kirę.

W prawdzie ta odpowiedź nasunęła L'owi więcej pytań, ale tak jak obiecał nie zadał żadnego z nich.

-Dobrze, dziękuję.

Przez moment oczywiste zaskoczenie malowało się na twarzy Mido. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego prostego okazania wdzięczności. Ale jego zaskoczenie szybko zastąpił uśmiech.

-Nie ma za co.

Wyszedł z pokoju.

L spojrzał na gazetę wciąż leżącą mu na kolanach. Podniósł ją powoli i zaczął czytać.

Nie minęło nawet trzydzieści sekund, kiedy Mido wrócił.

-Właśnie się zorientowałem, że nie poznałem twojego imienia.

L uśmiechnął się krzywo.

-Mów mi Ryuuzaki.


.

Epilog


Opuszczone nieużytki rozciągały się milami w każdym kierunku, kości nieznanych stworzeń plamiły powierzchnię. Szarość przesuwała się w górze i była odbita przez swoje przeciwieństwo w dole. Drzewa obdarte ze swojego liściastego życia gniły, umierając. Nie było wody, nie było trawy. Nie było innego koloru prócz szarości.

Ta ziemia umierała.

Jej mieszkańcy poruszali się między ruinami, niektórzy spali pod osłoną zwierzęcych kości, inni grali, jako że hazard mógł być ich jedyną namiastką rozrywki. Nie byli w całości ani ludźmi, ani potworami, ich praca polegała na porządkowaniu ludzi, czasem skróceniu ich egzystencji. Tak naprawdę, odbierali życie tylko ze strachu przed własną śmiercią. Nie mieli już sensu istnienia, z wyjątkiem przedłużenia własnej egzystencji, przez co śmierć nie stanie się nigdy wiszącym nad nimi cieniem.

Pewien mieszkaniec tego ponurego świata przykucnął na jednej z większych czaszek, przeszukując tłum poniżej. Niebieskawa czerń była jego głównym kolorem, a on sam już dawno stracił ludzkie rysy, wybierając notoryczny uśmiech klauna przylepiony do swojej twarzy. W tym akurat momencie był znudzony, ale miał zamiar znaleźć swój cel, czy wyżej wymieniony cel chciał tego, czy też nie.

Został wyrwany ze swoich poszukiwań przez jednego z graczy poniżej „Hej, Ryuk! Jeżeli szukasz nowego Shinigami, to jest przy wejściu dla ludzi."

Ryuk podniósł cienkie ramię w podziękowaniu i rozwinął skrzydła. Podróż do ludzkiego jeziorka była krótka, a Shinigami, którego szukał, usadowił się na brzegu, wśród skał, oczy zogniskowane na szklistej powierzchni.

Ryuk opadł, ostrzegając drugiego o swej obecności. Najnowszy członek ich ponurego świata nosił dziwną maskę, reprezentację yin i yang, która kończyła się tuż nad jego nosem. Kolory walczyły ze sobą na środku a były spokojne na swoich prawowitych pozycjach. Szpony kości słoniowej wystawały z kajdan białej koszuli, która wisiała na jego szczupłych ramionach. Nosił czarne spodnie i pasujące buty, zapięte łańcuchami. Łańcuchy krzyżowały się na jego piersi, ciasno opięte w niektórych miejscach, w innych luźne, kończąc się tylko pojedynczym kajdankiem na lewym nadgarstku. Jego Notatnik Śmierci był doczepiony do paska, który również był łańcuchem, a Ryuk zastanawiał się niewyraźnie, co łączyło go z tak wieloma kajdanami.

„Przyszedłeś, by znowu mnie sprawdzić, Ryuk? To do ciebie niepodobne." powiedział Shinigami, nie odrywając wzroku od jeziorka. Maska nie miała otworów na oczy, więc Ryuk zastanawiał się, czy młodzik patrzy na niego, czy na wodę.

„Przelatywałem tędy i zobaczyłem cię nad jeziorkiem, znowu. Byłeś Shinigami przez ostatnie dwa lata, a każdy dzień spędzasz tutaj. Co sprawia, że jesteś tak zafascynowany?" zapytał Ryuk, stając obok niego.

Delikatny uśmiech zagościł na zimnych ustach Shinigami. „Zawsze szukając rozrywki. Nigdy się nie zmieniasz, Ryuk." Tym razem maska zwróciła się w jego kierunku. „Dołączysz?"

Ryuk wzruszył ramionami i przykucnął obok niego, wpatrując się w wirujące głębiny jeziorka, zatracając się w jego magii. Obraz w nim wyostrzył się, pokazując mroczny pokój, oświetlony tylko jednym laptopem. Kontenery słodyczy i innych artykułów spożywczych były rozrzucone wokół, dowód, że ten człowiek nie był typem sprzątającym, lub nie był do tego przyzwyczajony.

Człowiek, którego obserwowali, klikał z furią na laptopie, nie dotykając tak naprawdę klawiszy. Jedno okryte dżinsem kolano było podciągnięte do jego piersi, drugie odciągnięte w bok, jego nagie palce u stóp prowadziły ze sobą wojnę. Bawełniana, biała koszula wisiała na jego szkielecie, a skóra była blada z powodu zbyt wielu lat spędzonych w pomieszczeniach. Roztrzepana masa czarnych włosów pokrywała jego głowę. Z wyjątkiem chudości człowieka tym, co przykuło uwagę Ryuka były jego oczy. Nie miały w sobie zapowiedzi, że już niedługo przybędzie po nie śmierć. Nie, szare, podkrążone oczy miały w sobie coś, co było rzadkością wśród rodzaju ludzkiego.

Miały w sobie samą śmierć.

„Chodzi odrobinę bardziej wyprostowany i odrobinę dłużej śpi, ale bierze na siebie więcej pracy, zakopując się w wyludnionym świecie." wyjaśnił kompan Ryuka, kładąc zakute ramię na kolanie. „Co prawda, nie zmienił się zbytnio od czasu, gdy nasze drogi się rozeszły."

„Ah, ale zauważyłeś jego oczy?" zapytał Ryuk, wskazując na jeziorko. „Nie została w nich nawet odrobina życia."

„Wiem."

Ryuk dotknął trzech Notatników, wiszących z jego paska. Dwa były jego własne, a trzeci kiedyś należał do Shinigami, która zginęła w ludzkim świecie. Irytowało go to, że wpisała do niego imię, które on powinien wpisać.

„Ryuk, co się dzieje, gdy umiera Shinigami?"

Ryuk oderwał oczy od magii jeziorka i spojrzał na Shinigami. Bez względu na maskę, zauważył grę emocji pod nią. Ryuk zastanawiał się, czy mu powiedzieć, czy to, co powie, zajmie młodzika na tyle, że porzuci swoje bezsensowne obserwacje ludzi. Postanowił jeszcze trochę poczekać. W końcu, interesowała go przede wszystkim rozrywka.

„Skąd mam wiedzieć? Nie umarłem jeszcze w tej formie. Idź, zapytaj Dziadka; on będzie wiedział."

Shinigami westchnął, wracając do obserwacji jeziorka. Człowiek w dalszym ciągu klikał w klawisze, jego oczy odbijały każde słowo, każdy obraz.

Nagle, jego palce stanęły, jego głowa opadła. Jedna ręka powędrowała do ust, wgryzł się w swój kciuk. Potem wstał i stanął naprzeciw komputera, oczy zogniskowane na jednym z obrazów, które pojawiły się na ekranie. Ryuk uniósł brew i spojrzał na Shinigami, który najwyraźniej nie patrzył na komputer.

Obraz przedstawiał młodego mężczyznę, nie starszego niż osiemnaście lat. Kasztanowe włosy opływały jego głowę w perfekcyjnej fryzurze, grzywka kończyła się tuż nad kawowymi oczami. Był opalony, usta uniosły się w lekkim uśmiechu pod tytułem 'złap-mnie-jeśli-potrafisz'. Imię pod zdjęciem napisane było perfekcyjnym charakterem pisma, jak perfekcyjne wydawało się wszystko w człowieku.

Yagami Raito.

„Dalej mnie prześladujesz, nawet po śmierci." powiedział człowiek, przestając bezmyślnie dreptać by z powrotem usiąść przed komputerem. Westchnięcie opuściło jego wargi gdy podniósł rękę, by wytrzeć wilgoć, która uciekła jego oczom.

Ryuk oderwał oczy od sceny w jeziorku do Shinigami przy jego boku. Trzymał krawędź, pazury wbijały się w skały jeziorka. Patrzył się w wirujące głębiny, a Ryuk musiał walczyć z pokusą, by go od nich odciągnąć. Ale był tak zafascynowany tym, co działo się z Shinigami. Zwykle spokojna kość słoniowa maski została wskrzeszona, wyrzucając onyks. A potem zaczęła blaknąć.

Był w dalszym ciągu człowiekiem.

Ryuk patrzył w zdumieniu na rysy wyłaniające się spod maski. Rdzawe oczy bezwiednie wpatrywały się w głębiny, blada skóra zastąpiła opaleniznę. Heban próbował odwetu za to przejęcie kontroli, ale w końcu cała maska została opanowana przez biel i stała się przejrzysta.

Shinigami przemówił, zwracając uwagę Ryuka z powrotem na jeziorko. „Nie załamał się ani razu przez te dwa lata. Nie miałem pojęcia, że zdjęcie wywoła tak silną reakcję."

„Ludzie mają dziwne sposoby okazywania emocji. Gdy go spotkałeś, nigdy nie pozwalał ci się zrozumieć. Dlaczego nie miałby pokazać słabości przed nikim z wyjątkiem cieni i dwóch Shinigami, o których obecności nie ma pojęcia?"

Maska powoli znowu wracała na miejsce, ukrywając ludzką naturę. Shinigami usiadł, rozluźniając chwyt na kamieniach. W końcu maska była po raz kolejny podzielona, obie strony powróciły na swoje miejsca.

Ryuk postanowił w końcu wskazać na oczywiste „Twój człowiek umrze za trzy dni."

„Dzięki, Ryuk. Zauważyłem." warknął, krzyżując ramiona.

„Planujesz się wtrącić?" zapytał Ryuk, łokcie na kolanach. To mogło być interesujące.

„Jeśli będę w stanie, tak. Jeśli nie, nie będę miał wyboru jak tylko siedzieć i patrzeć." westchnął jego kompan, odwracając maskę. Człowiek w jeziorku pozbierał się już, wściekle wycierając ścieżki łez na policzkach.

Ryuk rozmyślał nad jego odpowiedzią i doszedł do wniosku, że wystarczy rozrywki na dziś. Kładąc policzek na dłoni, jego uśmiech rozszerzył się, gdy powiedział „Pytałeś wcześniej, co się dzieje z Shinigami, gdy umiera. Skłamałem. Wiem."

Jego kompan odwrócił się do niego w szoku, który został szybko zastąpiony przez furię. „Jesteś niesamowicie irytujący, wiesz? No, masz zamiar mi powiedzieć?"

„Czemu nie? Napatrzyłem się do woli na ciebie i twojego człowieka, mogę cię przynajmniej ostrzec. A poza tym, byłeś całkiem dobrą rozrywką jako człowiek. Myślałem, że będziesz trochę bardziej interesujący jako Shinigami."

„Nie jestem Shinigami." stwierdził jego kompan. Ryuk uniósł brew.

„Jak możesz nie być Shinigami?" zapytał z ciekawością.

„Nigdy nie pozbyłem się mojego człowieczeństwa. Gdy Najwyższy Shinigami kazał mi je oddać, odmówiłem. Ja... Ja chciałem zachować wspomnienia."

„Twoje wspomnienia zawierają w sobie to. Jesteś do tego przykuty na zawsze, wiesz?"

Jego kompan wzruszył ramionami, machając ręką. „To część mnie, tak jak ja jestem tego częścią. Dzielimy to samo bicie serca, czy tego chcę, czy nie, i jestem przykuty. Na wieczność, jeśli zajdzie potrzeba." Pokazał na maskę. „I z tego powodu mam dwie strony, Ryuk. Wiem, czym jestem, i nie zmienię tego tylko dlatego, że tak chcę. To wszystko."

Ryuk potrząsnął głową, zdziwiony. Czasami, rozrywka stawała się dla niego zbyt skomplikowana. A teraz, wydawało mu się, że z tym kolesiem było coś nie tak.

„Chciałbym wiedzieć, co się z nami dzieje, gdy umieramy, Ryuk." zażądał, patrząc na niego przez przeciwstawną maskę.

„Ryuk westchnął i wymamrotał, „Sąd."

„Sąd?"

„Gdy Shinigami odchodzi, jest natychmiast wysyłany do limbo. Tam duch zostaje zbadany, każdy aspekt życia, które kiedyś miał i tego jako Shinigami, zakończony decyzją."

„Jaką decyzją?"

„Jest dwoje drzwi na końcu drogi. Nieopisywalne. A gdy Rada zadecyduje o twoim losie, wskazują ci jedne drzwi. Gdy przez nie przejdziesz, nie możesz wrócić. To ryzykowna gra, ale wyższe kasty się na nią zgadzają. Ma coś wspólnego z drugą szansą."

„Co jest za drzwiami?" zapytał jego przyjaciel, opierając się na łokciach. Ryuk uśmiechnął się.

„Nasza druga szansa." powiedział po prostu. Wstał, przeciągając się leniwie zanim pozwolił pojawić się skrzydłom. Jego kompan patrzył na niego z irytacją.

Maska zwróciła się z powrotem na jeziorko, a gdy Ryuk był gotowy do odlotu zapytał, cicho. „Czy spotkam go po drugiej stronie?"

Ryuk pozwolił skrzydłom unieść się w powietrze. Oglądając się za siebie, odpowiedział. „To, przyjacielu, zależy od Rady."

Ryuk spojrzał na dolinę, oczy wędrowały po każdym budynku, po każdym szkielecie. Nic go już nie zaskakiwało. No, może z wyjątkiem jego kompana, który najprawdopodobniej znowu siedział przy jeziorku. Był trzeci dzień.

Wyciągnął swoje cienkie ręce przed siebie, jego uśmiech skurczył się odrobinę. Może powinien go sprawdzić? Jego człowiek niedługo umrze; Ryuk wiedział, że jego kompan zrobi wszystko, by do tego nie dopuścić.

Ryuk rozwinął skrzydła, pozwalając kościom wskoczyć na miejsce, znudzone ziewnięcie uciekło jego ustom. Wzbił się w powietrze, machając leniwie skrzydłami w kierunku jeziorka, adrenalina już teraz została wpuszczona do jego systemu. Wiedział, co tam znajdzie, choć jeszcze nigdy nie był tego świadkiem.

Jeziorko pokazało się w polu widzenia i Ryuk przekrzywił skrzydła, pikując ostro w dół. Lądując z gracją, rozejrzał się, schował skrzydła. Nie widział Shinigami siedzącego na swoim zwykłym miejscu. Co oznaczało, że albo znalazł sobie nowe miejsce, albo było już po fakcie.

Ryuk westchnął i powędrował bliżej wirującej wody, próbując wypatrzeć błyszczący piasek i może nawet kilka łańcuchów, które nosił jego kompan. Nie zobaczył jednak nic i jego usta drgnęły odrobinkę do dołu. Cóż, to nie było w porządku. Chciał zobaczyć umierającego Shinigami.

Nagle usłyszał jakiś hałas po swojej lewej i podszedł bliżej, zaglądając za skałę by znaleźć swoją rozrywkę siedzącą obok nowej odnogi jeziorka, Notatnik Śmierci wyjęty i w pozycji. Woda wirowała wściekle, tworząc nierówne kółka. Ryuk podszedł do przodu, oznajmiając swoją obecność lekkim kaszlnięciem.

Jego kompan nie poruszył się, maska pozostała skupiona na wodzie. Ryuk przykucnął obok niego, spoglądając w głębiny, patrząc z mdłą satysfakcją, jak człowiek opuszcza swój pokój, wsuwając parę tenisówek i zamyka drzwi. Oko jeziorka podążyło za kruczowłosym chłopcem gdy szedł wzdłuż obitego pluszem korytarza, ręce wsunął głęboko do kieszeni spodni. Ryuk zaryzykował spojrzenie na Shinigami i zobaczył, że ramiona ma napięte, a jego ręka się trzęsie.

„Umrze niedługo."

„Zamknij się, Ryuk."

„Około dziesięciu minut."

„Zamknij się, Ryuk."

„Zastanawiam się, jak on-"

„Ryuk, znajdę jakiś sposób, żeby cię zabić, więc zamknij się, do cholery."

Ryuk zamknął się, do cholery.

Patrzyli jak kruczowłosy człowiek otwiera drzwi, odsłaniając promień słońca i hałas. Dużo hałasu. Człowiek uniósł rękę, zakrywając obsydianowe oczy i wzdrygając się gdy światło dnia zagościło na jego twarzy.

Nagle rozległy się brawa i jeziorko zdawało się rozszerzać. Tysiące ludzi zebrało się, wszyscy niecierpliwie czekali aż człowiek wstąpi na podium. Kompan Ryuka przysunął się do przodu, przeszukując gorączkowo obraz w poszukiwaniu możliwego zagrożenia dla życia człowieka.

„Cztery minuty i dziewiętnaście sekund."

„Ryuk!"

Nagle, zrobiło się poruszenie. Pragnienie by znaleźć mordercę sprawiło, że jeziorko zogniskowało się na pojedynczym człowieku, stojącym koło dziesięciu stóp od podium, na które wchodził młody mężczyzna. Ręce miał schowane w kieszeniach, a Ryuk zauważył obrys pistoletu pod materiałem. Patrzył, jak jego kompan pisze gorączkowo w Notatniku Śmierci, niezgrabnie trzymając długopis w szponach. Kruczowłosy człowiek stanął, prostując się, a cały tłum nagle ucichł.

Odgłos duszenia się, wraz z obrazem tego samego człowieka co wcześniej, łapiącego się za klatkę piersiową, spowodował, że kilku mężczyzn wyskoczyło z tłumu i stanęło wokół bladego człowieka. Ale gdy mężczyzna osunął się na ziemię, jego ciało drgając w spazmach, człowiek odepchnął swoich ochroniarzy i spojrzał z niedowierzaniem na tego na ziemi. A potem spojrzał w niebo.

Oczy Ryuka oderwały się od jeziorka, gdy usłyszał mały brzęk. Patrzył, jak jego kompan zaczyna się dezintegrować, jego maska nagle stała się przejrzysta. Ciężki kajdan, który okalał jego nadgarstek opadł na ziemię, gdy jego ramię zmieniło się w piasek.

„Mam nadzieję, że znajdziesz to, czego szukasz."

Jego kompan spojrzał na niego zadowolonym wzrokiem „Myślę, że faktycznie znajdę, Ryuk. Wymyślę jakiś sposób. Zawsze mi się to udawało."

Jego twarz rozsypała się, a Ryuk wstał, zabierając Notatnik Śmierci ze sobą. Spojrzał raz jeszcze na jeziorko i rozejrzał się w tłumie, próbując znaleźć tą masę hebanowych włosów. Zlokalizował ją z łatwością i poruszył ustami, widząc imię, zanim zwrócił uwagę na czas życia.

Wzdychając, Ryuk pozwolił rozwinąć się swoim skrzydłom. Przyczepiając Notatnik Śmierci do paska, spojrzał w dół na pył, który został z jego kompana.

„Twój człowiek umrze za trzy dni, Raito."

Było zimno.

Raito zamrugał i zadrżał, jego oddech zmienił się w parę. Trzęsąc się, usiadł, rękami pocierając swoje ramiona. Nagle zamarł. Nie miał szponów.

Następny obłok powietrza uformował się przed jego twarzą, a on dotknął swoich policzków, nosa, ust. Nie miał maski. Nadgarstek, nie miał kajdan. Był znów całkowicie człowiekiem.

Roześmiał się, wstał. Drżące kroki zaprowadziły go naprzód, oczy rozglądały się po otoczeniu, próbując domyślić się, gdzie do cholery się znajdował. Jego nogi natrafiły na drogę i pomyślał, że przynajmniej w tym Ryuk się nie mylił. Ale nie wdział żadnych drzwi.

„Ten..."

Raito odwrócił się, głos rozbrzmiewał z góry.

„Jest niezwykłym duchem. Ryzykowny, ale jakże użyteczny. Czy powinniśmy wysłać go w lewo, czy w prawo?"

To był inny głos.

Mierząc wzrokiem cienie, Raito zaczął się cofać. Głosy zdawały się bliższe, ale w tym samym czasie słyszał je jakby z bardzo daleka. Potknął się, przewrócił, i nagle zobaczył.

„Widzi nas."

„Nareszcie. Robiło się nudno."

„Niewielu może nas widzieć, Hyide. Ten jest szczególny."

„Co się dzieje?" zawołał Raito, próbując nakłonić swój umysł, by nadążył za oczami. Sylwetki, osiem, siedzące wokół jednego stołu. Były wysokie, z krępymi tułowiami i długimi nogami. Każda nosiła jakąś koronę, oczy lśniły jak drogie kamienie. Raito drgnął, gdy każda para lśniących oczu zwróciła się na niego.

„Dwie dusze..."

„Poślijmy go na prawo."

„Bo?"

„Nie widzieliście jego życia? Zasłużył, by posłać go na prawo."

„Ale może być również postrzegany jako perfekcyjna dusza. Poślijmy go na lewo."

„Prawo."

„Lewo!"

Raito obserwował kłócące się kreatury, zastanawiając się, czy te stworzenia były Radą. Wstał, strzepnął ubranie i dołączył do kółka. „Czy mógłbym zabrać głos?"

Odwróciły się do niego, wszystkie lekko zaszokowane. Jedna z nich zaklaskała swoimi podobnymi do pazurów dłońmi z radością, zanim pokazała mu swoje przyzwolenie. Inne po prostu dalej go obserwowały, nagle ostrożne.

„Oh, pozwólcie chłopcu się wypowiedzieć we własnej obronie." ten, który mu pozwolił, uśmiechnął się „Jestem Hyide. Miło mi cię poznać, Yagami 'Kira' Raito."

„Cieszę się, że mnie znacie. Albo przynajmniej jedną stronę mnie. A teraz, co planujecie zrobić z moją duszą?"

Hyide spojrzał pytająco na pozostałą siódemkę, patrząc, jak się odwracają. Potem westchnął i powrócił białym spojrzeniem do Raito. „W normalnych okolicznościach wypytywalibyśmy cię o twoją przeszłość, zarówno jako człowieka jak i Shinigami. Ale wszyscy o tobie już słyszeliśmy – właściwie znamy cię dość dobrze. Musieliśmy wydać sąd nad wieloma, których zabiłeś. Więc, może zamiast odstawiać tą nudną scenkę 'zastanawiania się nad twoim życiem', po prostu wybierz drzwi. Proste."

Raito zmrużył oczy, obserwując srebrne stworzenie zanim przytaknął i odszedł, próbując nadążyć za tokiem myślenia. Droga wydawała się lśnić bardziej z każdym krokiem, a z daleka mógł zobaczyć kontury dwóch drzwi, oddzielonych może o cal. Pięknie inkrustowane drzwi z czarnego dębu o klamkach z brązu stały, praktycznie identyczne. Raito wyciągnął rękę, przesuwając palcami po delikatnym rzeźbieniu, zastanawiając się, co oznacza.

Hyide stanął obok niego, zaklaskał szponiastymi dłońmi. Wskazał na drzwi. „Wybierz jedne, i tylko jedne. Powodzenia."

Raito przygryzł wargę, myśląc o wszystkim, co usłyszał. Najwyraźniej jedne z tych drzwi prowadziły do jakiejś reprezentacji Piekła. Tego wolałby uniknąć, chciał się upewnić, że nawet w razie wyboru złych drzwi choć jakaś jego część będzie szczęśliwa.

I nagle doznał olśnienia. Spojrzał za siebie, kalkulując dystans, o jaki oddalone były od niego dziwne stworzenia i jak szybko mogłyby się poruszyć, by go zatrzymać.

Przełykając ciężko, spojrzał znów na drzwi, na ich wypolerowane drewno i lśniące klamki. Z wahaniem wyciągnął rękę i usłyszał, jak jedna z kreatur parsknęła. I wtedy to zrobił.

Jego druga ręka wystrzeliła i złapał za obie klamki. Usłyszał westchnięcie, za którym podążył dźwięk poruszonego powietrza i nagle Raito zaczął się trząść. Jego ciało zdawało się rozrywać na dwoje; jego umysł przedzielił się na pół. Krzyk wyrwał się z jego ust gdy otworzył dwoje drzwi, a białe światło całkowicie go pochłonęło. Nie mógł oddychać, nie mógł się poruszyć, nie mógł zrobić nic. A gdy ból stał się niemal nie do zniesienia, przestało.

Niewyraźnie otworzył oczy, wzdrygając się gdy światło przedostało się do jego wizji. Coś łaskotało jego twarz; jego palce drgnęły i złapały coś delikatnego.

Jęknął, podciągnął się wyżej, potrząsając głową by pozbyć się pozostałości bólu.

Gdy w końcu odzyskał oddech, usiadł, zdumiony. Przed nim rozciągały się wzgórza, porośnięte trawą i lasami. Niebo było nieskazitelnie niebieskie; powietrze rześkie i ciepłe.

„Co?" Raito zapytał, wstając na nogi. Odwrócił się, zarówno przestraszony jak i zaskoczony. Gdzie jest piekło, do którego miał zostać wysłany? To była jakaś nowa wersja limbo?

Usłyszał za sobą hałas i odwrócił się, skanując horyzont.

Coś zwróciło na siebie jego uwagę i zaczął poruszać się naprzód, ciekawość i potrzeba jakiejś normalności pchała go przed siebie. Gdy w końcu dosięgnął tą wizję, jego umysł wydawał się zawieszać. To po prostu nie było możliwe.

Przed nim stał dom. Był malutki; właściwie całkiem słodki. Raito postąpił do przodu, aż mógł przesunąć palcami po ścianie, upewniając się, że to jest rzeczywiste. Stopy poniosły go wokół budynku, aż znalazł frontowe drzwi. Nagle niepewny, cofnął się, oczy badały cały obraz, próbując znaleźć jakiś haczyk. Nie znalazłszy żadnego, odwrócił się i ciężko usiadł na trawie.

„Nie rozumiem."

Jego głos odbił się od wzgórz, echo rozbrzmiało kilkukrotnie. Głowę opuścił na ręce i pomasował skronie, przypominając sobie wszystko. Pamiętał, że uratował L w świecie Shinigami; pamiętał Ryuka, który mówił mu o Radzie i drugiej szansie. Pamiętał spadanie w ten dziwny świat; pamiętał Radę ośmiu i tego jednego, który z nim rozmawiał, Hyide. Pamiętał, jak spojrzał na drzwi i zastanawiał się, jak mógłby oszczędzić sobie cierpienia, jak mógłby upewnić się, że będzie szczęśliwy. A potem dotknął obu klamek.

„Więc, z powodu mojego wyboru zostałem wysłany tutaj?"

„Nie dokładnie."

Zaskoczony, Raito odwrócił się gwałtownie. Wzdrygnął się i spojrzał w górę na niewidzące oczy Hyide. Radny złączył swoje szponiaste dłonie i powiedział z powagą w głosie „Jesteś pierwszym Shinigami, który zrobił coś tak nieprzewidywalnego. Oczywiście, powinniśmy się tego po tobie spodziewać, Yagami Kira Raito. Albo, teraz, Yagami Raito. Z powodu twojej taktyki drzwi rozdarły cię, tak, że zostałeś tylko zwykłym człowiekiem, bez żadnych szczególnych mocy. Jesteś teraz po prostu Yagami Raito, istnienie, które utknęło na tym planie między Niebem a Piekłem. Bardzo podobnym do twojej Ziemi, właściwie. A biorąc pod uwagę, że pewne aspekty twojej osobowości zostały ci odebrane, nie będziesz miał żadnych wspomnień z dni, w których byłeś Kirą."

Raito zdał sobie sprawę z rosnącą grozą, że w jego umyśle zaczynają pojawiać się białe plamy. Jego ręce, drżąc, wplątały się we włosy, patrzył bezwiednie na trawę gdy wspomnienia Kiry – kogo? - zostały szybko wyczyszczone z jego umysłu. Drżąc, stanął na nogi, wołając za odchodzącym Radnym.

„Poczekaj!" krzyknął. Hyide obejrzał się, porcelanowe oczy były puste. Raito stanął przed nim. „Nie możesz zabrać mi moich wspomnień. To była przyczyna, dla której w świecie Shinigami miałem na sobie kajdany. Proszę, pozwól mi je zatrzymać."

Hyide obserwował go, zanim wyciągnął jedną szponiastą dłoń. Raito drgnął, ale udało mu się pozostać na miejscu gdy ten ostry pazur dotknął jego czoła. Ból eksplodował za oczami i chłopiec upadł na ziemię, ledwie dając radę stłumić wrzask. Wszystko, co zrobił, wszystko, co przeżył jako Kira wróciło do niego ze zdumiewającą ostrością.

„Masz dług u Rady, Yagami Raito. Nie zapominaj o tym."

„Co jestem wam dłużny?"

Radny zignorował jego pytanie. „Jesteś jedyny na tym planie. Będziesz też jedynym, który kiedykolwiek był Shinigami. Mamy nadzieję, że uda nam się zapełnić go innymi, ludźmi, nie potworami. Co do reszty, nie będziesz długo samotny. Widzimy się za sto lat, gdy przyjdę odebrać nasz dług."

Te lśniące oczy spotkały się z Raito i zobaczył w nich uśmiech, zanim nagle Hyide zniknął.

Raito położył się na trawie, zwalniając oddech. Przyłożył palce do skroni, pocierając delikatnie, aż ból całkiem ustał. Biorąc głęboki oddech, rozejrzał się wokół. Zastanawiał się, jak długo ma być tu sam, i kto pierwszy do niego dołączy. Przewracając się na plecy, spojrzał w błękit nieba.

Raito w dalszym ciągu leżał na trawie, gdy nadszedł trzeci dzień. Oczy miał zamknięte, ciało zrelaksowane pod jaskrawym światłem karaibskiego błękitu nieba i puszystych, białych chmurek. Raito westchnął i otworzył oczy, patrząc, jak jedna z ciemniejszych przesunęła swój cień przez wzgórze. Wyglądała jak gigantyczny, szary potwór. Drgnęło mu oko gdy zdał sobie sprawę, że jego IQ gwałtownie spada, a jeśli nie znajdzie sobie jakiegoś zajęcia, zacznie malować palcami i przytulać pluszowe misie.

„Mam wrażenie, że zwariuję, zanim ktokolwiek się zjawi." wymamrotał ze złością, zasłaniając oczy ramieniem. Oddychając głęboko, zdecydował się na drzemkę. Bóg jeden wie, nie spał przez ostatnie siedemdziesiąt dwie godziny. Słońce po prostu nie zachodziło w tym świecie, więc Raito wydawało się to niemożliwe, by był w stanie zasnąć. Na początku, gdy Raito siedział sam przed małym domkiem, zastanawiał się, która godzina i zaczął liczyć minuty, aż w końcu po osiemnastu godzinach, dwudziestu trzech minutach i dziewiętnastu sekundach uświadomił sobie, że niebo jest tak samo jasne jak na początku, a chmury przesuwają się po nim jak na taśmie. Raito nie zauważył nawet, że brakuje słońca, zanim nie wykonał kompletnego obrotu o 360 stopni, w poszukiwaniu kuli płonących gazów.

Były też fakt, że Raito nie czuł żadnych normalnych potrzeb. Głód po prostu nie istniał; woda nie była potrzebna; zauważył, że nie potrzebuje również snu po tym, jak był przytomny przez okrągłe dwadzieścia cztery godziny i czuł się tak samo jak na początku. Oczywiście, nie powstrzymało go to od drzemania od czasu do czasu, po prostu by nacieszyć się wolnością, że może to robić.

Wiatr delikatnie otulił go, gdy zwolnił swój oddech, umysł sprowadził do jeziora snu bez snów. Udało mu się prawie osiągnąć cel, gdy nagle coś rzuciło na niego cień. Zaskoczony, brunet poskoczył do góry, oczy rozszerzyły się nienaturalnie na widok przed nim.

Dżinsy wisiały na bladych biodrach, a równie blade dłonie zaczepione były na szlufkach. Bawełniana koszula wisiała na chudej sylwetce, która z pewnością widziała lepsze czasy, ale jednocześnie wydawała się silna. Masa hebanowych włosów koronowała nieporządnie bladą twarz, grzywka opadła na oczy. Raito poczuł, że wstaje bez swojej wiedzy, mózg próbował z desperacją ułożyć kawałki układanki, zrozumieć, co się do cholery dzieje.

Uratował tego człowieka trzy dni temu. Był pewny.

Jego place sięgnęły przed siebie, dotykając bladego policzka i grzywka uniosła się, pokazując głębokie, obsydianowe oczy z nikły uśmiechem. Raito nie mógł oddychać; jego wizja zdawała się rozmywać, aż w końcu poczuł wilgoć opadającą na jego ramię i zdał sobie sprawę, że płacze. Przysunął się do przodu, zamykając oczy i owijając swoje ramiona wokół tej szczupłej sylwetki, łącząc ich. Czuł ciepło, które emitował drugi mężczyzna, wiedział, że to musi być prawdziwe, że nie śnił. Nie miał snów podczas żadnej ze swych drzemek; nie podejrzewał, że mógłby jeszcze kiedykolwiek jakiś mieć.

Ale to – jeśli to był sen, to on nie chciał się obudzić.

„L," odetchnął, przyciskając swoją twarz do hebanowych kosmyków, czując jak te blade ręce łapią go za koszulę, niemal z desperacją.

Stali tak, nie poruszając się, nie mając odwagi przemówić. Raito w dalszym ciągu nie był pewien, co się dzieje; zaczął podejrzewać, że Hyide chce go ukarać za to, że przekonał go do oddania wspomnień. Ale im bardziej wtulał się w drugiego mężczyznę, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że to prawda, że L, człowiek, za którego umarł dwukrotnie, był przed nim, ręce wkręcone w jego koszulę, oczy ciasno zamknięte w koncentracji.

W końcu, Raito cofnął się, pragnąc spojrzeć jeszcze raz w te oczy, pragnąc zobaczyć siebie odbitego nie jako Kira, ale Raito. L spojrzał na niego tym znajomym wzrokiem, coś w rodzaju ciekawości w jego spojrzeniu, i Raito zobaczył siebie, prostego mężczyznę, który spędził dwa lata z dala od swojej miłości. Brunet poczuł palce L ruszające się w jego koszuli, zatrzymujące go przy sobie.

„Oto jest powód, dla którego nienawidzę spać."

I te usta były na jego ustach, te jedwabiste wargi o których Raito śnił przez ostatnie dwa lata. Przesunęły się niemal delikatnie po jego własnych, jakby prosząc o wybaczenie, jakby prosząc o odpuszczenie win. Raito postąpił naprzód, dłonie owinął wokół talii L, tak, jak robił to zawsze, palce wemknęły się pod bawełnianą koszulę, głaszcząc delikatnie blade biodra.

Raito poczuł jak L zaciska swój chwyt na koszuli bruneta, zdesperowany płacz uciekł z jego ust, zanim odwrócił się ze łzami w oczach. Raito patrzył w szoku, niezdolny do zrozumienia, co zrobił źle, co spowodowało płacz L. Detektyw nigdy nie płakał gdy byli razem, a gdyby Raito nie obserwował go ze świata Shinigami, nigdy nie udałoby mu się zobaczyć łez L kiedy pokazało się jego zdjęcie.

„L-" spróbował.

„Wiem. Wiem, że nie żyjesz. Wiem. Ale to nie przestanie, prawda? Nie przestanę o tobie śnić, o byciu tu razem z tobą, wciąż od nowa i od nowa. Niech to szlag!" nagle odepchnął od siebie Raito, odwracając się plecami do zdumionego bruneta, ramiona trzęsły się od płaczu. „Watari mówi, że jestem głupi; jesteś martwy, a ja powinienem martwić się o moich następców. Muszę przestać żyć przeszłością. Ale jesteś tu i nie chcesz mnie opuścić. Ja nie chcę, żebyś mnie opuścił."

L znowu się odwrócił i złapał go, przyciskając twarz do szyi Raito. Chłopiec ostrożnie owinął ramiona wokół talii detektywa, zamknął oczy i po prostu przytulał detektywa, czekając, aż łzy przestaną płynąć i L zwyczajnie się na nim ułoży, ciepłym oddechem owiewając szyję Raito. „Nie opuszczaj mnie."

Raito uśmiechnął się lekko, składając kolejny pocałunek na skroni L, słuchając jak detektyw zdawał się odpływać, jego oczy zamknęły się, a oddech zwolnił. Spojrzał na niezmienne niebo, oczy zamykając w cichym 'dziękuję' gdy przysunął się, przytykając usta do ucha L „Nie opuszczę."

Podniósł detektywa tak, że mógł siedzieć wygodnie, z L w ramionach. Detektyw spał przy nim, palce spontanicznie wkręcały się w jego ubranie przy każdym poruszeniu Raito. Brunet zajęty był głaskaniem jego włosów, gdy L obudził się, obsydianowe spojrzenie zamazane i śpiące. Jego wzrok zogniskował się na twarzy Raito, oczy rozszerzyły się, ręce automatycznie odepchnęły chłopca. Wylądował ciężko na trawie, rozglądając się wokół w szoku, nie rozumiejąc, dlaczego nie jest w swoim pokoju, dlaczego nie budzi się pełny frustracji z powodu śnienia o dawno zmarłym kochanku. „Co?"

„Nie żyjesz."

L spojrzał na niego, oczy jak wypolerowany onyks, konfuzja zmieszana z strachem odbita w tym zwykle czystym spojrzeniu. Raito wyciągnął rękę i dotknął jego policzka, ignorując to, w jaki sposób L wzdrygnął się i patrzył wokół siebie, całkowicie zagubiony. Wiedział, że będzie musiał powiedzieć L, co się dzieje, oczywiście, nie miał zamiaru brzmieć tak okrutnie. Ale teraz, kiedy zostało to powiedziane, gdy detektyw już wiedział, Raito miał nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży.

„Ja – jak umarłem?"

„Nie wiem. Ale to nie ma znaczenia. Chodź tu." Raito wskazał, a L drżąc ruszył w jego kierunku, nie będąc w stanie się uspokoić.

„Więc, naprawdę jesteś tutaj. Nie jesteś – to nie sen."

„Nie."

„Nie żyję..."

„Tak."

Palce L złapały jego koszulę. „Jesteś tu."

Raito uśmiechnął się. „Tak."

Usta L złapały jego, ręce zostawiły koszulę by przesunąć się przez mahoniowe włosy. Pocałunek trwał, obaj przelewali w niego swoją tęsknotę, swoją samotność, swoją niewypowiedzianą miłość. L pierwszy złamał pocałunek, opierając swoje czoło o czoło Raito, z zamkniętymi oczami. „Jesteś tu."

Raito jeszcze raz złapał jego usta, otwierając je i splatając ich języki. Ta sama elektryczność, którą czuł, kiedykolwiek on i L się całowali, dalej tam była, przemykając przez jego ciało. Uśmiechnął się i cofnął, składając delikatne, słodkie pocałunki na policzkach i nosie L, zanim wziął głęboki oddech.

„L, wiem, że mówiłem to już wcześniej, gdy byłem Kirą, ale ja naprawdę -"

Przykładając palec do jego ust, detektyw podniósł zamglone, obsydianowe źrenice na Raito, delikatny uśmiech zatańczył mu na wargach. „Wiem, Raito-kun. Wierzę ci." Jego palec zadrżał, gdy przesunął nim przez oczy bruneta. „Wierzę ci. To nie jest sen. Jestem martwy; ty jesteś martwy. Ale jesteśmy razem. To nie jest sen."

Raito zamknął oczy i uśmiechnął się. „Nie opuszczaj mnie."

Poczuł, jak się uśmiecha; czekoladowe oczy otworzyły się by zobaczyć tą bladą twarz rozświetloną, gdy krótki śmiech opuścił te słodkie usta, „Nie opuszczaj mnie."

End.

Rozdział 12


Mat

Słońce wpływało przez otwarte okna, pobłyskując na zakurzonym powietrzu, tańcząc na łóżku, które gościło tylko jednego mieszkańca. Drzwi otworzyły się ostrożnie i do środka wszedł Yagami Soichiro, zmęczone oczy zwracając na drzemiącego syna. Kurz zatańczył przed nim, gdy zbliżył się do łóżka.

Patrząc na Yagami Raito, jedynego syna jakiego miał, jedynego, w którego całkowicie i bezwarunkowo wierzył, Soichiro był zaniepokojony. Po tym, gdy dostali w swoje ręce Notatnik Śmierci i imię Raito zostało oczyszczone z zarzutów, coś zmieniło się w osobowości jego syna. Była tam pewna nieostrożność, ryzykanctwo, którego wcześniej u niego nie zauważył. A martwiło go to może bardziej niż powinno.

Była też ta jego dziwna relacja z głównym detektywem, L.

Soichiro nie był ślepy. Wiedział, że jego syn wymknął się ostatniej nocy; nawet śledził go do kwatery głównej, gdzie widział, jak Raito bez zastanowienia wchodzi do środka. Jego początkowe wątpliwości zostały rozwiane przez L, który zadzwonił mówiąc, że jego syn jest bezpieczny, po prostu martwił się o detektywa, który teraz musi spędzać noce sam w budynku.

Znowu, Soichiro nie był również głupi, choć wydawało się, że jego syn za takiego go uważa. Był świadkiem tego dziwnego związku, jaki wytworzył się między dwoma chłopcami, i z początku był nawet zadowolony, że Raito udało się znaleźć przyjaciela, a zamknięty w sobie L przejawia jakiekolwiek skłonności socjalizacyjne. Ale potem coś zaczęło się zmieniać. Raito zaczął mieć worki pod oczami; jego nienawiść do słodyczy została zastąpiona przez chłodną akceptację; jego humor zależał od tego, jak często rozmawia z detektywem. Soichiro bał się, że Raito zaczyna być owładnięty obsesją na punkcie pająkowatego detektywa.

Westchnął i podszedł do drugiej strony łóżka, zatrzymując się gdy zobaczył jeden z butów Raito bezmyślnie rzucony koło posłania. Jego syn był nienaganny, precyzyjny, nie mający wad. Nie było możliwości, że mógłby bezmyślnie zrzucić buty. Podczas dalszego śledztwa odkrył koszule, wrzucone w nieporządku do szafy, biurko, które było pełne kawałków różnych obiektów i intrygujący zeszyt, którego wcześniej tam nie widział.

Dziwne, jako że wszystko pozostałe było rozrzucone po pokoju, ten jeden zeszyt usadowiony był delikatnie pomiędzy ogromnym stosem notatek (które, jak podejrzewał Soichiro, były pracą domową). Rzucając spojrzenie na swoje drzemiące dziecko, odszedł od łóżka i ostrożnie otworzył nieopisywalną książeczkę. Nie było w niej słów; kartki były całkowicie puste. W dalszym ciągu ją kartkował, mając nadzieję, że coś się pojawi, ale... Nic.

Przekręcając głowę, Soichiro równie ostrożnie zamknął książkę i odwrócił się, by obudzić syna. Notatnik został odrzucony na tył jego umysłu gdy zatrzymał się, by potrząsnąć Raito. Był moment zduszonego strachu w oczach chłopca gdy podskoczył, zbudzony, a Soichiro obserwował jak jego ręka wystrzeliła w bok, jakby chciała czegoś dotknąć. Jego palce wkręciły się w materac i na zmęczonej twarzy bruneta pojawił się wyraz straty i konfuzji. Niemal natychmiast zdał sobie jednak sprawę gdzie jest i szybko usiadł.

„O co chodzi, tato?" zapytał sennym głosem. Soichiro odsunął się, robiąc mu miejsce, gdy Raito wysunął nogi spod pościeli. Soichiro spojrzał w dół na dżinsy, które nosił jego syn, ale postanowił się nie odzywać. Raito, z drugiej strony, zauważył stare ubranie i na jego ustach zagościł uśmieszek, który pod wzrokiem ojca zmienił się w zadowolony uśmiech. Dziwne, pomyślał, pokazując, by Raito się przebrał, nie pokazał żadnej oznaki radości odkąd wróciliśmy z kwatery głównej.

„Wracamy do Kwatery?" zapytał Raito, naciągając nową koszulę.

„Tak. Ryuzaki chce porozmawiać z nami w sprawie Notatnika"

„Zrozumiałem."

Po znalezieniu czegoś do jedzenia w formie suchego tosta i gorzkiej, czarnej kawy, duo wyszło do samochodu. W czasie jazdy Soichiro zauważył, że Raito drapie się w szyję, jakby coś kręciło się zaraz pod skórą. Marszcząc brwi, wypowiedział na głos soją troskę.

Można śmiało powiedzieć, że był to dla niego szok, gdy zobaczył ciemny rumieniec przemykający przez nos i policzki Raito, by tak samo szybko zniknąć, gdy zbył go prostym „Nic."

Podróż trwała w ciszy, dopóki zatrzymali się przed budynkiem. Soichiro wysiadł, oczy badały reakcję jego syna na powrót. Brunet po prostu stał z jedną ręka na drzwiach, delikatny uśmiech na ustach, rdzawe spojrzenie zogniskowane na czymś nieśmiałym w jednym z okien jedenastego piętra. Soichiro westchnął i ruszył naprzód, decydując, że lepiej będzie, jeśli da sobie spokój i uda, że nic nie wie.

Oczywiście, brak wiedzy to największa naiwność z możliwych.

When did I lose my purpose?

Can I regain what's lost inside?

Why do I feel like I deserve this?

Why does my pain look like my pride?

No Roads Left; Linkin Park

Gdy Raito wszedł do kwatery głównej kwadrans po drugiej w nocy, niemal natychmiast poczuł na sobie kalkulujące spojrzenie.

Z jakiegoś dziwnego powodu, odkąd Raito zdecydował wymykać się i odwiedzać detektywa co noc, było coś uspokajającego w tym kalkulującym wzroku. Pod osłoną ich sypialni było zastępowane gwałtownym pożądaniem i potrzebą odzyskania tego, cokolwiek zostało stracone od pojawienia się Shinigami. Ich ruchy zmieniły się z zabawy w kotka i myszkę w ruchy dwóch tancerzy, zagubionych w rytmie muzyki, opętanych na punkcie sprawienia, by drugi obnażył pierwszy swoją duszę. Nie było żadnej prawdziwej choreografii w ich krokach; wszystko było impulsem, ruch spowodowany ich rozdzierającą potrzebą zobaczenia, jak drugi się łamie.

Raito odmawiał porażki. Ale, jak działo się to zawsze, cokolwiek Raito zdecydował się zrobić, L kopiował to, zarówno w formie jak i wykonaniu.

Detektyw po raz kolejny stał przed mnóstwem komputerowych ekranów, ale nie był odwrócony do niego plecami. Zamiast tego te oczy zatopiły się w oczach Raito, oleiste odbicie już topniało, ukazując prawdziwego L, wykreowanego z gniewu i powrotu Kiry. Podchodząc naprzód, brunet sięgnął po niego i L podszedł chętnie, blade palce dotknęły przedramion Raito, usta pozostały zaraz poza jego zasięgiem.

„Czwartą noc wróciłeś, Raito-kun." wyszeptał detektyw, odsuwając się lekko, gdy Raito spróbował złapać jego usta.

„Nie chcesz mnie tutaj, Ryuzaki?" zapytał Raito z błyskiem w oku.

Cień uśmiechu zatańczył na ustach L, niemal niezauważalny, gdyby nie fakt, że Raito był tak bardzo przyzwyczajony do manieryzmów detektywa. „Nie mam na imię Ryuzaki, gdy jesteśmy tu tylko my, Raito-kun."

„L" Raito uśmiechnął się, w końcu udało mu się złapać te blade usta.

Ich taniec zaczął przybierać bardziej znajomą formę, bardziej intuicyjną. Uścisk L zacisnął się, palce zanurzył w mięśniach ramion Raito. Brunet przesunął ich do tyłu aż uderzyli w biurko do pracy, wyginając L, pochłaniając jego usta, gdy L wydał z siebie syk bólu. Było go tak dużo w ich relacji, tak dużo wściekłości i podskórnego cierpienia. Oboje pragnęli go czuć by mieć pewność, że to dzieje się naprawdę, że to nie kolejna gra. Raito odsunął się, wystarczająco daleko, by spojrzeć na ekrany komputera. Jeden pokazywał zmęczoną twarz L i rozmytą sylwetkę Raito, okrywającą detektywa jak wampir.

Raczej podobał mu się ten wizerunek.

L wkręcił swoje palce we włosy Raito, przesuwając je przez grube kosmyki, przyciągając jego usta do siebie raz jeszcze. Walczyli, jak robiły to ich oryginalne osobowości: Kira i L; Bóg i Sprawiedliwość. Taniec stał się bardziej zaplątany, gdy Raito wsunął jedną rękę pod koszulę L, a druga złapała za jego kolano, podnosząc je w górę gdy przysuwał się coraz bliżej.

„Nie powinniśmy być tutaj." westchnął L, łamiąc pocałunek by złapać powietrze. Raito uśmiechnął się naprzeciwko bladej szyi L, usta ledwie muskające skórę. W końcu pozwolił im dotknąć, szczypiąc mocno bladą kolumnę.

„Dlaczego nie?"

Następne westchnięcie, tym razem wraz z ledwie stłumionym jękiem „... Komputer wszystko nagrywa. Watari wie, że tu jestem,sam. Będzie wiedział."

Ręka pod koszulą L przesunęła się w górę, odsuwając materiał na bok. Raito nacisnął do przodu, biodra lekko połączyły się z biodrami detektywa, usta w dalszym ciągu tańczyły na bladej kolumnie szyi. Słuchał uważnie, próbując wyłapać ten krótki oddech, sygnał, którego potrzebował by wiedzieć, czy będą kontynuowali tu czy pójdą na górę, Raito znowu postąpił naprzód.

„Naprawdę ci na tym zależy?" zapytał, podnosząc się by złożyć namiętny pocałunek na ustach L, akurat na czas by stłumić głośny jęk który wydobył się z detektywa.

Zapadła cisza, w której ręce L zacisnęły się kurczowo gdy kolejny ruch Raito spowodował jego drżenie. Ale obsydianowe oczy zatrzymały się na opanowanych pożądaniem rdzawych, gdy wyszeptał „...Tak. Watari nie może wiedzieć."

Raito w dalszym ciągu gapił się w te obsydianowe głębiny zanim skinął głową i wyjął rękę spod koszuli L. Ale zamiast się cofnąć, jego druga ręka wsunęła się pod drugie kolano L, podnosząc oba w górę i owijając wokół jego talii. Detektyw nie protestował, tylko osunął się w przód, głowa spoczęła w zagłębieniu szyi Raito, gdy brunet skierował się do windy.

„Raito-kun, dlaczego robimy to, co robimy?"

Raito spojrzał na niego, pozwalając odpocząć policzkowi na miękkich włosach L. To było niesamowite, jak łatwo L przełączał się z naprogramowanego na seks mężczyzny w to delikatne, bezbronne dziecko. Raito westchnął i nacisnął guzik windy, oczy przymknęły się. „Nie wiem."

Czuł, jak L bawi się guzikami jego koszuli. „Jesteś Kirą."

Raito nie okazał żadnych emocji; kłamstwo było tak proste, że niemal czuł jakby mówił prawdę. „Nie."

L skinął głową „Tak. Sypiam z Kirą."

Drzwi windy otworzyły się i Raito wszedł do środka, naciskając mdłą jedenastkę. Drzwi zamknęły się a on osunął się do tyłu, ręce zaczepione pod L. „Dlaczego w to wierzysz?"

„Czemu miałbym nie wierzyć? Prawda może czasami boleć,ale to jej nie zmieni. Jesteś Kirą, a ja z tobą sypiam. Z czego wynika, że sypiam z Kirą."

„L, to nie ma sensu. Nie jestem Kirą. To proste."

L podniósł głowę, przyciskając swoje usta do ucha Raito „Miłość nigdy nie jest prosta, Raito-kun."

„Kto powiedział, że to miłość?"

„Nie kochasz mnie?"

Raito milczał.

„Dziwne. Myślałem, że dwoje ludzi, po spędzeniu ze sobą ogromnych ilości czasu, może w pewnych warunkach zakochać się w sobie. Wybacz mi pomyłkę."

Raito poprawił L, podnosząc go wyżej. Detektyw nie przejmował się bujaniem; przeciwnie, przytulił się bliżej, dłonie głaskały kołnierz Raito. Drzwi otworzyły się i Raito wyszedł, wciąż blisko trzymając detektywa, rozmyślając nad jego słowami i milcząc.

Otworzył drzwi, ale nie wszedł do środka. Jedna z rąk L wystrzeliła w bok, blokując wejście. Raito czekał, wiedząc, że L ma coś do powiedzenia.

„Przepraszam"

Raito przekręcił głowę, nie spodziewając się tych słów z ust nienaturalnie dziecinnego człowieka „Co masz na myśli?"

„Powiedziałeś mi kiedyś, nie tak dawno temu, że powiesz słowa, słowa, które pokażą mi jak bardzo ci na mnie zależy. Najwyraźniej pomyślałem o czymś innym niż ty. Przepraszam za moje niezrozumienie."

Raito westchnął, odsuwając ramię L z drogi i wchodząc do pokoju. „L, te słowa były iluzją. Powiedziałeś mi, że miłość jest nieprawdziwa; że to tylko prosty sposób na wytłumaczenie pożądania. Kochasz mnie?"

„Tak." Bez zawahania.

Raito przemyślał to. Dawno, dawno temu myślał, że kocha detektywa, zanim stał się Kirą, zanim odzyskał wszystkie wspomnienia i nienawiść do tego człowieka. Ale teraz... nie, pod zimną nienawiścią i potrzebą władzy absolutnej; pod ukrytym pragnieniem nowego świata i równym mu pragnieniem, by zobaczyć jego rywala, jego wroga, przegranego; tam była miłość.

I tak, wypowiedział słowa, których przysiągł nigdy nie wypowiadać, czując jak prawda tańczy wzdłuż każdej sylaby.

„Ja też cię kocham."

Thoughts seem to stumble out of my mouth

I can't seem to stop and talk to them

Fear tries to pierce the armour of truth

Hollow point sniper hyperbole

I can't seem

To follow a pendylum

Hollow Point Sniper Hyperbole; USS

Tej nocy Raito nie wrócił do domu. A gdy nadszedł ranek, obudził go jego telefon, grając wesołą melodyjkę. Szczupłe ramię owinęło się wokół jego klatki piersiowej i Raito został pozbawiony możliwości ruchu, gdy L potarł swoimi ustami po twarzy chłopca.

„To twój ojciec."

„Wiem."

„Dlaczego nie odeszłeś zeszłej nocy?"

„Bo chciałem tu zostać; chciałem spędzić z tobą całą noc zamiast wślizgiwać się z powrotem do mojego pokoju jak przestępca."

„Ale jesteś Ki-"

„Proszę, L, przestań."

Raito, ignorując grymas na ustach L, położył się by sięgnąć na drugą stronę łóżka, ręka szukała jego telefonu. Po zlokalizowaniu go, Raito usiadł i otworzył urządzenie. Przykładając je do ucha, został przywitany wściekłym krzykiem zatroskanego szefa i ojca.

„Tato, wszystko w porządku. Poszedłem tej nocy do kwatery głównej, przedyskutować z Ryuzakim pewne teorie. Jestem tutaj." Pauza, a po niej zmęczone westchnięcie. L patrzył na niego zagadkowo, przysuwając się bliżej by rozproszyć skupionego bruneta.

„Tak, tato, rozumiem. Tak, tak, powiem mu to." Nagłe drżenie opanowało Raito gdy odtrącił od siebie rękę L, tańczącą na jego piersi w zamiarze zwrócenia na siebie uwagi. „N-nie, nie jestem z nim teraz."

L, marszcząc brwi w odpowiedzi na jego kłamstwo, przycisnął usta do twarzy Raito i przesunął się, kładąc się na nim. Młodszy chłopiec spojrzał w hebanowe oczy, w których tańczyły łobuzerskie ogniki. Strząsnął z siebie zuchwałą rękę L, próbując zakończyć rozmowę z ojcem szybko, zanim L zrobi coś, co ich wyda.

„Tak. Tak, w porządku. Do zobaczenia."

Zamykając urządzenie, odwrócił się do L, który bawił się jego włosami, głaszcząc jedwabiste kosmyki gdy patrzył zagadkowo na bruneta. Raito owinął jedno ramię wokół detektywa zanim zmienił ich pozycje i położył się.

„To nie było zbyt mądre, L. Mogliśmy zostać odkryci." Raito złożył namiętny pocałunek na jego ustach. L westchnął i odepchnął go.

„Tak, ale skłamałeś. Sensownym dla mnie działaniem było ujawnienie prawdy." L chwycił garść włosów Raito, przyciągając go w dół aż stykali się nosami.

„Czy często kłamiesz, Raito-kun?"

„Tylko kiedy pozwala to na uniknięcie wykładu na temat mojej seksualności."

L przekręcił głowę zanim zapytał „Twój ojciec nie zaakceptował by twojej orientacji seksualnej?"

„L, jeśli ktokolwiek z drużyny dowiedział by się o nas, nie było by końca ich gadaniu." Raito starał się rozproszyć L przez przesunięcie ręką po jego ciele, ale detektyw nie dał się zbić z tropu.

„To całkowicie irracjonalne, Raito-kun. Według nie, jeżeli dziecko ma wątpliwości co do swojej orientacji, rodzice powinni mu pomóc przez okazanie mu miłości i zrozumienia. Czy mylę się, myśląc w ten sposób?"

Raito spojrzał na swojego kochanka, w dalszym ciągu głaszcząc ręką w górę i w dół figurę L. „Byłeś sierotą, prawda?"

Sylwetka L nagle zesztywniała pod dotykiem Raito "Nie rozmawiajmy o tym."

Potrząsając głową, Raito naciskał „Porozmawiamy o tym. Ty pokazałeś mi ukryte punkty mojej seksualności; najmniej, co mógłbyś zrobić, to porozmawiać ze mną o swoim dzieciństwie."

„Nie."

„L-"

„Raito-kun, powiedziałem nie. Możesz mieć swoje własne wyobrażenia jak wyglądało moje życie przed sprawą Kiry, ale nie będę znosił tego typu rozmowy, skoro jesteśmy w łóżku i w dalszym ciągu mamy czas, zanim przyjedzie reszta grupy."

Raito westchnął. „L, nie mamy czasu na-"

L uciszył go pocałunkiem i mały uśmiech rozciągnął jego wargi. „Mamy mnóstwo czasu, Raito-kun. Drużyna nie zacznie śledztwa bez nas obu. Więc, każmy im czekać."

Raito został nagle przewrócony, z L na nim po raz kolejny. Próbując ignorować irracjonalną część swojego umysłu która nie chciała niczego bardziej niż pozostania w łóżku cały dzień (z L i jego niesamowicie zwinnym językiem), Raito gorączkowo kłócił się z detektywem. „Ryuzaki-"

„Ah-ah. Imiona, Raito-kun." I L rzucił się na usta Raito z głodem, który mógł się równać tylko z tym bruneta.

Hands, like secrets,

are the hardest thing to keep from you

Lines and phrases, like knives,

your words can cut me through

Dismantle me down (repair)

You dismantle me

You dismantle me

; Anberlin

Raito obudził się po raz kolejny, oczy niewyraźne skierowały się na promyk światła przeciskającego się przez zasłony. Ziewając, usiadł, zsuwając drzemiącego L ze swojego ciała. Rdzawe oczy zogniskowały się na lśniących czerwonych cyfrach, a jego umysł próbował zrozumieć, co dokładnie znaczyło jedenaście i dwadzieścia trzy. Gdy w końcu mu się to udało, Raito wyprostował się zanim wyszeptał ciche 'cholera!' i wyskoczył z łóżka.

L, obudzony skakaniem Raito, przeciągnął się leniwie zanim skierował pytający wzrok na Raito „Co robisz, Raito-kun?"

Trzymając w ręku spodnie, które znalazł w jednej z szafek, Raito odwrócił się do L i wybuchnął śmiechem, „Nie mogę uwierzyć, że zatrzymałeś większość moich ubrań."

L zmarszczył brwi. „Dlaczego miałbym tego nie zrobić?"

„Cóż, to wygląda tak, jakbyś był pewien mojego powrotu tej samej nocy, której mnie uwolniłeś."

L wzruszył ramionami i opadł na pościel. Biała poduszka kontrastowała z hebanowymi włosami L i kiedy Raito skończył się ubierać, podszedł do niego, przeciągając ręką po bladej sylwetce okrytej prześcieradłem.

Raito usiadł, chowając twarz w dłoniach „Co my robimy?"

Otwierając jedno obsydianowe oko, L spojrzał na Raito „Nie rozumiem, o co ci chodzi."

„Przychodzę tu co noc; żyjemy, jakby nic się nie zmieniło. Wygląda to tak, jakbyśmy dalej byli ze sobą skuci, zamknięci w śledztwie mimo, że Kira nie żyje. Co my robimy, L?"

L westchnął, przekręcając się na brzuch i owijając blade ramiona wokół poduszki. Jego zachowanie zdawało się zmieniać, stając się chłodne i zdystansowane. Jego głos również przybrał inny ton i Raito nagle zdał sobie sprawę, że zaczął mówić po angielsku. „Nie wszystko musi być wyjaśnione, Raito. Odpowiedź jest prosta. To przez to, że jesteśmy ludźmi."

Raito zmarszczył brwi, łapiąc tylko ostatnie zdanie. Jego oczy zwróciły się na L, który rozmyślał cicho, bez maski, emocje wyraźne na jego twarzy, pokazujące jego troskę. Raito wiedział, w jakiś sposób, że myśli o tym, co się stanie, jeśli miał rację, jeśli Raito był Kirą a on będzie musiał umrzeć.

Sygnał z laptopa L przywrócił maskę detektywa z powrotem na miejsce. Raito wstał, wracając do szafy i wykopując zapinaną koszulę. Patrzył jak L podchodzi do laptopa i podnosi ekran, Raito zobaczył tylko kątem oka wyraz kompletnego zdziwienia na twarzy Watariego.

„Ryuzaki, gdzie jest Yagami Raito?"

Palce Raito zatrzymały ruch, gdy lekko się odwrócił, patrząc na marszczącego brwi L. Detektyw zerknął na niego zanim zmienił język. „Jest ze mną. Dlaczego?"

Watari zdawał się rozumieć. Raito podszedł bliżej, próbując przypomnieć sobie każde słowo, które znał w angielskim. Trudno mu było zrozumieć, zwłaszcza z takiej odległości. Dialekt i akcent robiły coś dziwnego ze słowami, a szybkość z jaką mówili nie pozwalała Raito nadążyć.

„Rozmawiałeś ze mną o tym niedawno, Ryuzaki. Nie ma potrzeby, byś w dalszym ciągu zajmował się tym chłopcem. Odetnij luźne końce, Ryuzaki. Trio czeka, by znowu od ciebie usłyszeć. Dlaczego nie zrobisz sobie krótkiej wycieczki do Anglii? Będą podekscytowani."

„Watari, pleciesz głupoty. A poza tym, Roger nie będzie zadowolony z mojego przyjazdu. Najwyraźniej prezenty, które ostatnio im wysłałem, niemal postawiły sierociniec w ogniu."

„Ryuzaki-"

L przestawił się znowu na japoński „Zejdę niedługo na dół, Watari. Poinformuj proszę resztę, że Raito-kun już tu jest." Zamknął komputer.

W milczeniu, Raito podszedł do stoickiego detektywa, ręce sięgnęły, by go dotknąć. Nie rozumiał większej części rozmowy, ale wiedział, że Watari próbował przekonać L, by więcej się z nim nie spotykał. Raito nie mógł się nie zgodzić. Kontynuowanie ich 'przyjaźni' w końcu zniszczy ich obu. Z tego powodu, więzi Raito z L powinny zostać szybko rozwiązane. Raito opuścił dłoń, powracając ją na swoją koszulę. Patrzył, jak detektyw gapi się na komputer, jedna ręka na biodrze a druga zaczepiona delikatnie o usta. Wzdychając, Raito postąpił naprzód i odciągnął spojrzenie L od laptopa.

„Idę na dół. Jestem pewien, że mój ojciec ma mi coś do powiedzenia. Ubierz się i zjedz." Raito wydał rozkaz zanim złożył pocałunek na zaskoczonych ustach i wyszedł za drzwi. Zamykając je, poprawił kołnierzyk i skierował swoje kroki do windy.

Został jednak zatrzymany, gdy Watari stanął przed nim, grzmiąca wściekłość ewidentna na jego twarzy. „Musisz skończyć tą grę, Yagami-kun."

Mrużąc oczy, Raito postąpił w bok, naciskając guzik windy „Co masz na myśli?

„Ryuzaki jest bezbronny, gdy chodzi o emocje. Szczególnie, jeśli chodzi o emocje dotyczące ciebie. Yagami-kun, musisz to skończyć zanim oboje zostaniecie zranieni!" Winda zadzwoniła, otwierając się. Raito delikatnie odepchnął Watariego w bok zanim wszedł do środka.

„Tylko jeden z nas się złamie, Watari. Nie martw się." Wyraz grozy na twarzy Watariego był ostatnią rzeczą, jaką Raito zobaczył, zanim drzwi się zamknęły. A on się śmiał.

There are no flowers, no not this time

There'll be no angels gracing the lines.

Just these stark words, I find.

I'd show a smile, but I'm too weak,

I'd share with you, could I only speak,

Just how much this hurts me.

Just how much this hurts me

just how much you...

This Time Imperfect; AFI

Raito wędrował w górę klatki schodowej, próbując wydedukować gdzie podział się jego detektyw. Błyskawica błysnęła, oświetlając hal, powodując, że Raito spuścił na chwilę wzrok. Zdał sobie sprawę, że na zewnątrz pada i nagle doznał olśnienia. Nie wiedział czemu, ale gdy biegł schodami w górę, na dach, był pewien, że detektyw będzie stał w deszczu.

Gdy otworzył drzwi wiatr i woda wpadły do środka, a Raito zasłonił się, gdy lodowaty podmuch dotarł do jego twarzy. Wychodząc w burzę, zamknął za sobą drzwi (upewniając się, że nie zamknęły się na zamek) i odwrócił by rozejrzeć się po szczycie budynku. Była tam samotna figura, niedaleko wejścia, jedna ręka obrócona, uniesiona w górę, oczy zamknięte, deszcz spływał strugami po porcelanowej skórze. Raito podszedł bliżej, wzrokiem taksując załamany wyraz dekorujący zwykle beznamiętną twarz. Raito westchnął i zatrzymał się zaraz pod ostatnim wystającym fragmentem dachu.

Ryuzaki odwrócił się lekko, jakby wyczuwając jego obecność, nikły uśmiech rozjaśnił jego rysy. Serce Raito zacisnęło się boleśnie gdy zawołał do kruczowłosego chłopca. L wykonał ruch, jakby nie słyszał, głowę przechylił lekko w bok i jedną dłoń zwiniętą przyłożył do ucha. Raito westchnął i zawołał go znowu, tylko po to, by uzyskać tę samą odpowiedź. W końcu zdecydował, że wyjście w deszcz będzie w porządku, jeśli to tylko na czas potrzebny by porozmawiać lub może objąć detektywa.

Deszcz był zimny, ale stanowczo pobudzający gdy Raito wyszedł spod osłony dachu, jego kroki tłumiła woda. Jego oczy pozostały na niepokojącym sposobie, w jaki twarz L zdawała się opadać; na sposobie w jaki jego dolna warga była lekko wygięta do dołu, jakby przeczuwając, że coś złego niedługo się zdarzy. Raito zatrzymał się niedaleko niego, niepewnie wyciągając dłoń, by dotknąć ramienia detektywa.

„Ryuzaki, powinniśmy wracać do środka, tu jest bardzo zimno." wyszeptał Raito, uspokojony, że L nie odsunął się od jego dotyku. Gdy uzyskał uwagę detektywa, opuścił rękę, ignorując nagłe zimno które zaatakowało jego ciało.

„Raito-kun, powiedz mi. Słyszysz je?" zapytał L, odwracając się lekko.

„O co ci chodzi?"

„Dzwony. Dzwoniły bez przerwy, od świtu. To dość rozpraszające."

Raito cofnął się, ręce zagłębił w kieszeniach. „Nic nie słyszę."

„Naprawdę? Zastanawiam się, chyba to kościół; może ślub, albo-"

Raito patrzył w milczeniu jak niewypowiedziane słowo zawisło w powietrzu.

L w dalszym ciągu nie poruszył się; jego koszula była na wylot przemoczona, ukazując kościste kontury klatki piersiowej i ostre krawędzie kręgosłupa. Nie wydawało się, że woda mu przeszkadza, mrugając usuwał krople, które przylgnęły do jego rzęs i spływały po policzkach. Jego ręce z powrotem schowały się w kieszeniach i odwrócił się. Raito nie mógł spuścić wzroku z desperacji odbitej w tych głębokich, obsydianowych oczach. Nie mógł zignorować prośby, by go przytulić, niewypowiedzianej, jak mgła. Ale zamiast postąpić naprzód i zamknąć detektywa w troskliwych ramionach, Raito powstrzymał się. „Dlaczego tu jesteśmy?"

L zmarszczył brwi, podnosząc kciuk do mokrej wargi „Ja tu jestem, bo nie mam innego miejsca, do którego mógłbym pójść. Ty tu jesteś, ponieważ miałeś życzenie być ze mną, mam rację?"

„Ryuzaki..."

„Przepraszam. Wszystko, co mówię, nie ma sensu; proszę, nie bierz tego na poważnie." westchnięcie opuściło płuca detektywa zanim obrócił się, wsuwając blade ręce głębiej w kieszenie dżinsowych spodni. „Raito-kun, powiedz mi, od momentu twojego urodzenia, czy był taki moment, w którym powiedziałeś prawdę?"

Co za dziwne pytanie. Raito zbadał każdy możliwy powód, dla którego L je zadał, ale nie zauważył szkody w prostej odpowiedzi. „Wszyscy kłamią, Ryuzaki. To bardzo trudne, przejść przez życie zupełnie bez kłamstwa. Ludzie po prostu nie są tak idealni. Każda osoba kiedyś skłamała." widział zaskoczony wyraz zaczynający tworzyć się na twarzy L „Ale ja zawsze starałem się nie kłamać tym, których kocham."

L zmarszczył brwi „Tak myślałem, że powiesz coś takiego."

„Och?" kłamstwo wzrastało z każdą chwilą. Zamiast kontynuować ten taniec oszustw i kłamstw, Raito wyciągnął rękę i złapał L za rękaw by zwrócić na siebie uwagę. Detektyw zignorował go, w dalszym ciągu patrząc na zapłakane niebo.

„Wracajmy do środka. Jesteśmy przemoczeni."

L przeszył go spojrzeniem, zanim postąpił naprzód. Automatycznie, ręce Raito poruszyły się w górę i owinęły wokół talii L. Detektyw spojrzał na niego przez mokre od deszczu kosmyki zanim delikatnie dotknął swoimi ustami szyi Raito.

Coś pękło.

Oddech został złapany; zęby zagryzły się w wściekłości i pasji; biodra poruszyły się; plecy wygięły; dłonie przemknęły przez ciało i dżins; palce spotkały się i splotły ze sobą. Deszczy zatopił ich krzyki, stłumił jęki, zmył pasję i pragnienie aż nic nie zostało z Yagami Raito i (L!) Ryuzakiego.

Deszcz przesiąkł przez ich koszula, a chłodzący efekt wody spowodował, że mózg Raito wypluł z siebie jakiś kompletny nonsens.

Pozwól mu żyć.

Raito oderwał się od ust L, próbując namówić swój umysł do powtórzenia bluźnierczych słów, które przed chwilą wysyczał. L opuścił czoło na ramię Raito, próbując się uspokoić. Raito usunął swoje ręce spod koszuli L, delikatnie podtrzymując detektywa aż był w stanie sam wstać. L mrugnął i zagapił się w oczy Raito, najwyraźniej starając się domyślić, co spowodowało nagłą zmianę nastawienia bruneta. Wzdychając, wyprostował się, pociągając za mokry materiał, który przykleił się do jego skóry.

„Powinniśmy wejść do środka, nie?"

Raito po prostu przytaknął, kręciło mu się w głowie. Pozwól mu żyć. Nie mógł się skoncentrować; jego oczy zogniskowały się na tyle głowy L, gdy podążył za nim do środka, całkowicie obojętny na dreszcze, które przebiegły przez jego ciało. Pozwól mu żyć. Jego umysł kołysał się w przód i w tył, w przód i w tył, nie kończący się cykl morderczej zdrady. Naprawdę powinien rozważyć utrzymanie detektywa przy życiu? Co będzie z tego miał? Pozwól mu żyć! Nie nie, nie może tak myśleć. Zniszczy go to. Wzdychając, opuścił się na podłogę, automatycznie wycierając włosy. Zaraz, ręcznik? Kiedy-

Pozwól mu żyć.

„Cholera." wysyczał, chowając twarz w dłoniach. L stał za nim, ręcznik na ociekającej wodą głowie, zamiast twarzy beznamiętna maska. Raito dostrzegł detektywa i podniósł głowę, podtrzymując ich szaradę, wracając do wycierania włosów.

„Cóż, to była stanowczo nieprzyjemna wycieczka."

„To twoja wina. Naprawdę, czego oczekiwałeś?"

„Oczywiście. Masz rację. Przepraszam."

Raito zmrużył oczy. Coś było nie tak. Detektyw przeprosił go w ciągu ostatnich piętnastu minut więcej razy, niż podczas ich całej znajomości.

Pozwól mu żyć.

Raito ostrożnie zamknął oczy, posyłając mentalne „Zamknij się, do cholery" do tej części mózgu, która ciągnęła ten nonsens. Został sprowadzony na ziemię, gdy poczuł dłoń na swojej stopie, miękki ręcznik pocierał delikatnie o skórę. Patrząc w dół na mokre włosy L, Raito wypowiedział swoje wątpliwości.

„Co robisz?"

L spojrzał w górę, twarz delikatna i zmęczona, a Raito poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła.

„Wycierałeś się, więc pomyślałem, że pomogę."

Mózg zatrzymał się, ale Raito zauważył za późno, że jego usta w dalszym ciągu się ruszają. „To niepotrzebne."

Ręcznik w dalszym ciągu poruszał się po małych okręgach. „Mogę cię pomasować. To najmniej, co powinienem zrobić, żeby odpokutować za swoje winy."

„Ryuzaki..."

Ręcznik zatrzymał się a głowa L opadła, oczy zamknęły się na chwilę, jakby w bólu. Raito patrzył, jak bierze drżący oddech zanim kontynuował, a chłopiec nie mógł dłużej powstrzymać swojego mózgu przez wykrzyczeniem w desperacji.

Pozwól mu do cholery żyć!

Raito zadrżał, ale utrzymał maskę na miejscu, łapiąc swój ręcznik i ostrożnie wycierając włosy L „Jesteś przemoczony."

Detektyw spojrzał na niego, oczy tańczyły z nieopisywalnym uczuciem i emocją, jego twarz była bałaganem uczuć. „Przepraszam."

Ponowne przeprosiny zmieszały bruneta i Raito zatrzymał rękę, niepewny, co robić. L spojrzał na niego, z uśmiechem ozdabiającym wargi. "Będzie samotnie, prawda?"

„Co?"

„Ty i ja niedługo rozdzielimy się."

Oczy L patrzyły bez mrugnięcia w oczy Raito, i w tych oczach brunet zobaczył prawdę. Prawdę, że L wiedział, bez wątpienia, że to on był Kirą. Że L wiedział, ale go nie wydał. Że L wiedział, ale w dalszym ciągu trzymał się jakiegoś skrawka nadziei, że się pomylił, że jego kochanek nie był seryjnym mordercą, którego szukał.

Oczy L wiedziały. A teraz, tak samo wiedział Raito.

Wesoły dzwonek wypełnił klatkę schodową, łamiąc spojrzenie. Oczy L przemieniły się w nieprzeniknione baseny czerni, odbijające wszystko. Puścił nogę Raito i zanurzył rękę w tylnej kieszeni, wyciągając komórkę i trzymając ją na swój dziwny sposób.

Po drugiej stronie był Watari. Raito patrzył jak L przytakuje, mruczy coś i w końcu zamyka delikatnie telefon zanim obrócił się do Raito „W porządku, chodźmy, Raito-kun. Wszystko zostało zaaranżowane. Nasze pożegnanie może nadejść wcześniej, niż planowałem.

Pozwól mu żyć.

Raito przeklął. Wstając, podążył za L, zanim dotknął ramienia detektywa, zwracając jego uwagę z powrotem na siebie.

Były tam słowa, które chciał powiedzieć by uspokoić detektywa, by sprawić, by wszystko to zniknęło.

Zamiast nich, przesunął się do przodu, by zamknąć L w miażdżącym uścisku.

Wiedział, że to nie wystarczy, by wynagrodzić mu wszystko to, co się zdarzyło.

Wiedział, że to nie wystarczy, by wynagrodzić mu wszystko to, co się zdarzy.

Ale po raz pierwszy w życiu, chciał zrobić coś dla kogoś innego; chciał wcielić w życie ideały inne niż swoje własne.

L oddał niepewnie uścisk i złożył delikatny pocałunek na policzku Raito. Uśmiech rozjaśnił wargi L, gdy się rozdzielili.

Pozwól. Mu. Żyć.

And if I only could,

Make a deal with God,

And get him to swap our places,

Be running up that road,

Be running up that hill,

Be running up that building.

If I only could, oh...

Running up that Hill, Placebo

Winda otworzyła się i Raito zamrugał w kiepsko oświetlonym pokoju śledztwa. L stał obok niego, głowa przekrzywiona lekko, jakby nad czymś rozmyślając. Raito spojrzał na detektywa zanim zaczął przygotowywać się na to, co miało nastąpić.

„Ryuzaki! Co to ma znaczyć?" krzyknął Matsuda „W jakiś sposób zdobyłeś pozwolenie z innego kraju na użycie zeszytu do egzekucji?"

„Watari, świetna robota, dziękuję."

„Ryuzaki, co ty próbujesz zrobić?" zapytał Raito, patrząc z przerażeniem jak L postukał łyżką o zeszyt.

„Za trzynaście dni, przestępca ma zostać stracony. Mamy zamiar dać mu Notatnik by zobaczyć, czy umrze w przeciągu tych trzynastu dni. Jeśli nie, uniknie egzekucji. Jeżeli się uda, cała sprawa zostanie rozwiązana."

Raito nagle zobaczył Rem, stającą tuż za nim, czerwone oczy błyszczały. Przełknął, wiedząc, co ma zamiar teraz zrobić i zacisnął oczy. Wszyscy wokół niego krzyczeli w swojej dezaprobacie, ale miał wrażenie, że cały świat nagle umilkł. Wciągając głęboki oddech, postąpił naprzód i wyrwał Notatnik L.

Każdy dźwięk nagle powrócił gdy Raito cofnął się z zeszytem w ręku. Drugą dłonią grzebał w kieszeni, wyciągając zwykły, czarny flamaster. Cała drużyna patrzyła z przerażeniem, jak Raito przyciska pisak do papieru.

„Yagami-kun! Co robisz?"

„Raito?"

„Raito-kun, co...?"

Oczy Raito spotkały się z L, próbując sprawić, by zrozumiał, ale detektyw już się poruszał, wstając ze swojego krzesła. Ale zatrzymał się, gdy Raito napisał coś w notatniku, oczy lśniące czerwienią.

„Rem!"

Shinigami wystawiła głowę z ściany, jej ciało szybko również z niej wyszło, gdy zobaczyła chłopca trzymającego Notatnik Śmierci.

„Co ty wyprawiasz, Yagami Raito?"

Raito złapał następny drżący oddech zanim odwrócił zeszyt, pokazując swój zapis drużynie i Rem.

Przerażona Rem krzyknęła „Z własnej woli poświęcisz jej życie, mimo że wiesz, że bez wahania cię zabiję?"

Zamykając oczy, Raito zaczął odliczać. „Ona umrze, Rem. A ty nie będziesz miała innego wyboru, tylko mnie zabić. Zrób to. Żeby uratować Misę. Zabij mnie!"

Cisza wypełniła pokój, każde oko zwrócone było na Raito. Nastolatek nic nie powiedział, tylko w dalszym ciągu trzymał notatnik, w którym czarnym flamastrem zapisane zostało imię Amane Misy. Rem wyciągnęła swój zeszyt, z ewidentną furią na twarzy.

„Nie zrobiłbyś tego, gdybyś trzymał się z dala od tego człowieka!" wysyczała, grubymi pazurami wyciągając długopis „Nie poświęciłbyś szczęścia Misy gdybyś trzymał się swojego oryginalnego planu." Pierwsza litera nazwiska Raito została okrutnie wycięta w notatniku Rem „Nie zniszczyłbyś siebie, gdybyś po prostu zapomniał, że byłeś Kirą!"

Drużyna wstrzymała oddech, Matsuda upadł do tyłu. Jego ojciec przesunął się do przodu, usta otwarte w niemym szoku. L nie poruszył się; jego oczy rozszerzyły się delikatnie gdy prawda została odsłonięta. Raito przełknął ślinę i zamknął oczy.

„To nie ma znaczenia. Jeśli teraz mnie nie zabijesz, Misa umrze, ty umrzesz i ja umrę. Wszystko to bez najmniejszego sensu. Chcesz tego, Rem?"

„Nie obchodzi mnie to."

Raito zgryzł zęby. Rem skończyła pisać resztę jego nazwiska krótkimi, zdecydowanymi kreskami „Jesteś Kirą."

Wciągając następny głęboki oddech, Raito pozwolił zeszytowi opaść na ziemię. „Tak, jestem."

I wszystko szlag trafił.

Rem skończyła imię Raito i bez słowa zaczęła rozsypywać się w błyszczący, biały piasek. Drużyna ruszyła jak jeden mąż: Matsuda upadł na podłogę, jego ojciec wykrzyknął w niedowierzaniu, Mogi dotknął swojego serca i pobiegł do wyjścia, Aizawa postąpił troskliwie przed Szefa i Matsudę. Ale to L zwrócił na siebie uwagę Raito. Detektyw patrzył się prosto na niego, ręka na sercu, oczy szeroko otwarte. Potem postąpił naprzód, gdy wszyscy inni się zatrzymali. Raito poczuł, jak jego serce przeszywa wściekły ból i krzyknął, upadając na kolana na blade linoleum. Notatnik gapił się na niego szyderczo, jego trupio białe kartki były puste z wyjątkiem tego jednego imienia. Poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu gdy następne uderzenie serca spowodowało u niego spazmy bólu. L złapał go, gdy opadł do tyłu, głowa pochylona, oczy patrzyły z przerażeniem na konającą twarz Raito.

Nie było słów przysięgających miłość, nie było dłoni, która po raz ostatni zatańczyłaby na twarzy kochanka. Była tylko cisza tak głęboka, że Raito czuł się, jakby tonął i z każdym słabnącym biciem swojego serca wiedział, wiedział, że cokolwiek teraz powie, będzie beznadziejne. Że każde słowo jakie wykrztusi ze swoich umierających ust nie będzie miało żadnego znaczenia.

Ponieważ już nigdy nie zobaczy wyrazu czystej ekstazy na twarzy L.

Ponieważ już nigdy nie będzie musiał znosić siedzenia do późna w nocy, jedzenia słodyczy i bycia zmuszonym do panowania nad swoim libido.

Ponieważ wiedział, że to nie jest sen.

I ponieważ L wiedział, że to on był Kirą.

Drużyna była w dalszym ciągu zdezorientowana. Raito dostrzegł swojego ojca, walczącego z Aizawą, by dostać się do swojego umierającego syna, ale tak naprawdę tego nie zarejestrował. Raito odwrócił głowę i zdziwił się, kiedy kropla płynu spłynęła mu po policzku i wsiąkła w kołnierzyk.

„Ryu...zaki?"

Wahanie w jego głosie było spowodowane bólem; widok niemal równego cierpienia jak na ukrytej w cieniu twarzy L, który trzymał Raito mocno, wątłe ramiona trzęsły się jakby od śmiechu. Ale gdy hebanowa kurtyna włosów uniosła się, kiedy te czarniejsze od czerni oczy zostały odkryte, Raito w szoku zdał sobie sprawę, że jego L płacze.

Cisza zdawała się skupiać na L, na sposobie, w jaki łapał oddech próbując stłumić łkanie. Raito chciał poruszyć dłonią, wytrzeć te łzy, ale nie będzie dla nich filmowego zakończenia. Jego ręka pozostała na miejscu, palce rozstrzelone na bieli Notatnika. A kiedy jego oczy spotkały heban, L otworzył usta by powiedzieć;

„Widziałem."

Następny spazm bólu sprawił, że Raito wrzasnął. Nie powinno tak boleć! Rem coś zrobiła, dopisała bolesny koniec dla swojego najbardziej znienawidzonego człowieka. Ironia kazała Raito zachichotać. Jego śmiech szybko zmienił się w jęki bólu, gdy następny skurcz serca podciągnął jego rękę do klatki piersiowej.

L wciągnął następny drżący oddech „Wiedziałem. Ale... Byłem wystarczająco głupi by kontynuować naszą przyjaźń. Byłem głupi, a teraz mnie to kosztuje."

Raito próbował coś powiedzieć, ale znowu zasyczał z bólu. Jego oddech stawał się krótki i wiedział, że zaraz umrze. Następna kropla czystej wody spadła na jego policzek, zanim spłynęła dalej.

L wplótł palce we włosy Raito „Muszę wiedzieć tylko tą jedną rzecz. Dlaczego?"

W końcu, Raito wciągnął drżący oddech i powiedział szybko „Nie chciałem więcej być Kirą."

Widział, jak podwójne znaczenie jego słów zagłębia się w umyśle L, patrzył, jak onyksowe oczy zalśniły w bólu, widział cierpienie przemykające przez zwykle beznamiętną maskę. Ręka trzymająca jego ciało zacieśniła uścisk zanim L znowu opuścił głowę i Raito patrzył, jak kurtyna opada. Jego wizja zaczęła się rozmywać; dźwięki przestały przenikać; ból w klatce piersiowej przerodził się w ledwie zauważalne mrowienie.

Umierał.

Ironia tej sytuacji uderzyła go mocno. Był Kirą; Bogiem Nowego Świata, a leżał tu, zabity własną bronią, w ramionach swojego nemesis, patrząc jak świat obraca się między czernią a bielą; między życiem a śmiercią; sprawiedliwością a niesprawiedliwością.

Gdy tak leżał, wpatrzony w czerń i biel, zastanawiał się niewyraźnie, co się stało ze wspomnieniem jego życia? Dlaczego nie widzi filmu z swojej egzystencji, śmiejąc się ze swoich gaf, łkając nad porażkami, rumieniąc się przy wyznaniach? Co stało się z podsumowaniem grzechów i sądem? Co stało się...?

Jego umysł zaczął się rozmywać. Zamykając oczy, został szybko przywołany na ziemię przez L, który wołał jego imię, tak słabo. Rozmyty wzrok Raito zogniskował się na płaczącym detektywie, patrząc, jak płyną łzy, patrząc na wyraz ogromnej straty wyryty na jego porcelanowych rysach.

Jeszcze choć jeden raz chciał go dotknąć, widzieć, jak się uśmiecha, widzieć tą iskrę życia.

Tylko ten jeden raz...

Raito poczuł, jak jego ręka się unosi, tylko odrobinę, wystarczająco, by zwrócić na siebie uwagę L, zanim wyszeptał

„Szkoda..."

A potem wszystko zblakło do czerni.