czwartek, 17 stycznia 2013

Rozdział 11


Szach

Krzyki ustąpiły, wspomnienia powoli straciły pierwotną ostrość, a Raito poczuł, że głowa mu opada. Ciężko; jego głowa była taka ciężka. Mrugając, pozwolił swojemu umysłowi zrobić porządek z odzyskanymi wspomnieniami. Kira bez pośpiechu z powrotem został wprowadzony do jego systemu i głowa chłopca podniosła się. Był w helikopterze, Higuchi klęczał na zewnątrz, zakuty i z opaską na oczach, L siedział tuż koło niego.

L.

Bolesny zryw czegoś zalał jego mózg i Raito wzdrygnął się, próbując wydedukować przyczynę. Potrząsnął powoli głową, czekając, aż ból przejdzie, ale jakaś mała część jego mózgu wydawała się płakać nad stratą tego czegoś. Raito zignorował ją i z łatwością powrócił do swojego normalnego zachowania. Kira był w domu.

„Czy wszystko w porządku, Raito-kun?" delikatnie zapytał L, sprowadzając Raito z powrotem na ziemię. Zaciskając drżące ręce na Notatniku, pozwolił sobie na delikatny uśmieszek. L kontynuował, gdy Raito pozostał w ciszy.

„Każdy byłby przerażony na widok takiego potwora."

Raito podniósł brew, taksując Rem krytycznym wzrokiem, gdy otworzył swój laptop, w dalszym ciągu ściskając Notatnik. „Powinniśmy sprawdzić, czy imiona w tym zeszycie pokrywają się z imionami ofiar."

L zmarszczył brew, kciuk podniósł się, by zatańczyć na jego wargach. Raito spojrzał na niego kątem oka, uśmieszek wciąż na jego ustach. Wygrał. Wygrał tą skomplikowaną grę i już niedługo pozbędzie się kłopotliwego detektywa. To było niemal zbyt piękne, żeby być prawdą.

Jednakże, czuł jakiś niepokój z tyłu swojej głowy, coś mówiło mu, że to, co robił, jest złe, że pamiętanie swojej egzystencji jako zabójcy doprowadzi go do śmierci. Zmarszczył brwi, gdy jedno ze wspomnień pojawiło się przed jego oczami, rozmyte na krawędziach. Zesztywniał, gdy przypomniał sobie słowa wyszeptane tamtej nocy i uczucia przepływające przez niego, gdy połączył siebie i detektywa w jedno.

Zadrżał. Nie, był przecież Kirą. Nie kochał L. Właśnie.

Przytakując samemu sobie, podniósł głowę, gdy usłyszał głos Higuchiego, tym razem wszystkie myśli o miłości i pełnej pasji nocy zostały nagle wymiecione z jego umysłu. Higuchi był transportowany do helikoptera, na ustach chłopca pojawił się maniacki uśmiech. Och, to było za proste!

Nacisnął malutki przycisk w swoim zegarku, ukazując kawałeczek Notatnika. Ukuł się równie małą igłą i zapisał imię, ledwie powstrzymując śmiech. Jednak, gdy odliczał czas, Raito musiał przyznać, że było to najdłuższe czterdzieści sekund w jego życiu.

Ale w tym momencie Higuchi upadł, maska chłopca wskoczyła na miejsce, fabrykując szok i gniew. L wykrzykiwał rozkazy a policja biegała w kółko jak kurczaki bez głów. Raito uśmiechnął się i dorzucił kilka własnych rozkazów, chichocząc bezgłośnie.

Po wstępnym szoku policji udało się działać z sensem i L podniósł helikopter, przygryzając dolną wargę. Raito zastanawiał się niewyraźnie, co tak go pociągało w L, i zdał sobie sprawę, że był to po prostu skutek łańcucha, jego hormonów i mózgu detektywa. Jeśli Misa miałaby taki sam umysł jak L – nie, nawet wtedy nigdy by mu się nie podobało spanie z nią.

Całą drogę Raito czuł na sobie oczy detektywa, błyszcząca troska tańczyła w tych obsydianowych źrenicach. Raito patrzył prosto przed siebie, maska perfekcyjnie na miejscu, perfekcyjnie udająca emocje sprzed-powrotu-Kiry. Wzdrygnął się, gdy helikopter wylądował i ruszyli z powrotem do kwatery. Jazda windą była cicha, a Raito westchnął, gdy L przysunął się odrobinę bliżej niego. Morderca po prostu dotknął jego ręki by pokazać, że wciąż jest sobą. Wyszli z windy i L odebrał Raito Notatnik Śmierci, trzymając go delikatnie i siadając na swoim krześle. Raito zrobił to samo; oczywiście, że tak, przecież był wciąż przykuty do tego idioty. Jak detektyw mógł nie zauważyć, że jego kochanek został zastąpiony przez mordercę? Szczere rozbawienie wynikające z tej sytuacji sprawiło, że Raito miał ochotę się zachichotać. Ale mordercy nie chichocą.

Shinigami, Rem, stała zaraz po jego prawej, patrząc beznamiętnie wprost przed siebie, oczy wędrowały po kamerach. Matsuda dotknął Notatnika i pisnął ze strachu jak mała dziewczynka – z jaką pasją Raito nie znosił tego głupka. Idiota nie zasługiwał, by nazywać się detektywem. Nie potrafił nawet powiedzieć, że Raito nie jest już w pełni Raito. Z drugiej strony, ten nieznośny detektyw też nie potrafił, ale Raito w każdej chwili dawałby więcej szans L niż Matsudzie. Raito westchnął i przysunął się bliżej, gdy L zaczął tłumaczyć pozostałym zasady, które znalazł w zapisie Ryuka.

Część traktująca o trzynastu dniach zmieszała większość z nich, a Matsuda po raz kolejny dowiódł swojego idiotyzmu. Natychmiast wskazał, że ani Raito ani Misa nie mogą być mordercami, a L z wahaniem musiał się zgodzić. Jednak szybko namyślił się i zaproponował, że sam kogoś zabije i zobaczy, czy umrze po trzynastu dniach. Raito westchnął i obrócił w palcach długopis, wtrącając swoje trzy grosze, gdy został zapytany o zdanie.

Drużyna w końcu wyszła za drzwi, zostawiając chłopców samych (Shinigami zniknęła gdzieś nagle). Raito zmarszczył brwi, myśląc o potwornej kreaturze. Rem była mu tylko zawadą. Będzie musiał się jej pozbyć, najlepiej pozbywając się jednocześnie L. Może udałoby mu się nawet włączyć Watariego w ten plan. Bóg świadkiem – Raito uśmiechnął się do siebie – że staruszek był podporą trzymającą L w pionie. A Raito chciał widzieć, jak detektyw cierpi zanim umrze.

L poruszył się na krześle, palce stóp dotknęły się jak zwykle. Raito patrzył na niego beznamiętnie, pozwalając ciekawości zagościć w spojrzeniu. Wiedział, czego będzie się po nim oczekiwać tej nocy; znów byli sami. Jednak to nie powstrzymywało go od dreszczy na samą myśl. Był Kirą! Żeby dać się zdegenerować do tak prostej formy życia; i to w dodatku przez swojego rywala! To była całkowita utrata godności i niepotrzebna przeszkoda w oczach Raito.

Ale był tam również ten przebłysk ciepła w jego klatce piersiowej za każdym razem, gdy spojrzał wprost na detektywa. Otrząsnął się z uczucia zanim zmieniło się w coś niezbyt miłego, odmawiając przyznania się do tego przeklętego słowa. Był Kirą! To wyrażenie stało się jego mantrą i będzie powtarzał ją cały czas, nawet kiedy jego wzrok znów spocznie na detektywie.

Ciepło rozkwitło i Raito wstał, starając się zrobić coś, co wybije te myśli z jego głowy. Bezwiednie potarł swoją klatkę piersiową, ignorując hebanowe oczy, które nagle zogniskowały się na jego figurze.

„Raito-kun, czy jesteś pewien, że wszystko w porządku?" zapytał L swoim charakterystycznym szeptem. Raito zatrzymał swoje zaniepokojone ruchy i spojrzał na detektywa. Nie mógł udawać miłości do Ryuzakiego, jeśli nie podda się odrobinę temu przeklętemu uczuciu w klatce piersiowej. A, by zachować swoją maskę, musi udawać tego samego zakochanego po uszy idiotę co wcześniej.

Więc, zdając się na instynkt, pochylił się do przodu, ręce złapały oparcia krzesła. Jego usta zawisły niemal dotykając ust zaskoczonego detektywa, zanim wyszeptał,

„Jak nigdy."

Pocałunek nie przypominał niczego, co dotąd czuł. Była w nim duża doza wściekłości pokrywającej jego uczucia, a on skupił się na niej zamiast na ciepłym uczuciu w piersi. Przysunął się bliżej, próbując zatopić w sobie potrzebę miłości. Nie był istotą, która mogła kochać. Był Kirą! Znów rozpoczął swoją mantrę, wydając delikatny jęk, gdy L w końcu oddał pocałunek.

Nagłe poczucie siły zawładnęło Raito, powodując przyspieszenie oddechu. Miał władzę nad L, fenomenalną ilość władzy nad swoim rywalem. Ponieważ L go kochał! To było takie proste, takie łatwe. Nie musiał poddawać się temu ukrytemu uczuciu; nie, zamiast tego będzie rozkoszował się poczuciem siły, które ogarnie go, gdy zdominuje L. Ten pomysł sprawił, że miał ochotę się uśmiechnąć, roześmiać. Znalazł kruczka w tym równaniu i z pewnością wykorzysta go najlepiej jak się da.

Pocałunek został nagle przerwany, L odsunął się, jedna jego dłoń wciąż była na policzku Raito. Jego oczy zamknęły się zanim westchnął, uwalniając Raito i zwijając się w kłębek, powieki odsłoniły obsydianowe źrenice patrzące na niego z zimną precyzją. Raito wzdrygnął się na widok tego kalkulującego spojrzenia zanim wyprostował swoją sylwetkę, wpuszczając wyraz krzywdy na maskę. L gapił się na niego, ręce owinęły się wokół kolan, jego ręka powędrowała do ust, kciuk dotknął wargi.

Raito również na niego spojrzał. Jednak, gdy zanurzył się w tych głębokich, atramentowych oczach, zobaczył coś, co wzbudziło u niego dreszcze. To nie Yagami Raito patrzył na niego w odpowiedzi; nie, to były pozbawione emocji oczy i twarz mordercy, gotowego, by zadać ostatni cios osobie, którą wspierał, której pragnął, którą kochał. Jego ręce drgnęły, podnosząc się powoli w kierunku twarzy, by dotknąć napiętego ciała, by się upewnić. Wiedział, że jest Yagami Raito. Wiedział to. Ale...

L nagle wyplątał się z krzesła, bose stopy przesunęły po betonie gdy wyprostował się na pełną wysokość. Jego spojrzenie zrównało się z spojrzeniem Raito, postąpił naprzód, wsuwając dłonie barwy popiołu do kieszeni dżinsów.

„Zastanawiam się, dlaczego jesteś taki zdenerwowany, Raito-kun?" wyszeptał, jego usta głaskały ucho chłopca.

Raito cofnął się, spojrzał na niego ostrożnie, nagle niepewny. Ryuzaki patrzył na niego tymi oleistymi oczami, odbijając prawdę. Raito nagle zapragnął po prostu mu je wydłubać; osądzały go jak nigdy przedtem; mierząc i kalkulując! Czuł paranoję pochłaniającą jego zdrowy rozsądek, jak trucizna, na którą nie ma lekarstwa. Podrapał bezmyślnie zegarek, słysząc jego niesamowicie w tym momencie głośne, miarowe tykanie.

Przestań się na mnie gapić!

Musiał zamknąć te oczy, zabrać je stąd. Coś był nie tak w sposobie, w jaki odbijały jego obraz, jak go teraz widziały. Sięgnął po starszego chłopaka, dłonie zacisnęły się na cienkiej bluzie gdy przyciągnął go do siebie.

„Dlaczego myślisz, że jestem zdenerwowany, Ryuzaki?" zapytał. L mrugnął, zdziwiony, zanim usta Raito odnalazły te detektywa. To było wściekłe, pełne nienawiści; wypełnione każdą emocją, której Raito nie mógł dłużej powstrzymywać. Myśli o Kirze, o zniszczeniu tego mężczyzny i wszystkiego, co sobą reprezentował zostały wymyte z jego umysłu. L przysunął się, jego ręce zanurzyły się w włosach bruneta. Zatoczyli się do tyłu, oboje walczący o dominację, oboje próbujący coś udowodnić. Cienki, metalowy stolik uderzył w uda L i Raito zapatrzył się w obraz przed sobą.

Pamiętał podobną scenę, już jakiś czas temu. Wspomnienie porcelanowej skóry; delikatnego różu na szczupłych policzkach i rozchylonych ust, posiniaczonych i niezaspokojonych. Potrząsnął głową, starając się wyrzucić z siebie uczucie pełnego miłości pragnienia i nieokreślonej potrzeby złapania czegoś, co z pewnością nie należało już do niego.

L patrzył na niego, ale obraz powstały w jego umyśle w ogóle go nie przypominał. Ten L nie oddychał płytko z przyjemności, jego policzki nie były pastelowo zaróżowione; jego oczy nie były powiększone a palce nie splatały się z palcami Raito. Nie, ten L patrzył na niego z pożądaniem, które przezwyciężyło miłość i prosiło proste znalezienie drogi ujścia. Oczy tego L nie miały w sobie nic dla Raito.

I prawdopodobnie już nigdy nie będą miały.

Deszcz uderzał rytmicznie w ogromną szybę. Odłamki błyskawic przemykały się przez zasłony by błyskać i tańczyć na dwóch, rozdzielonych ciałach. Raito obudził się nagle, gdy rozległ się grzmot, który wstrząsnął budynkiem. Spojrzał na zegarek, który L pozwolił mu zatrzymać. Trochę po trzeciej. Przeklął Naturę za obudzenie go o tak barbarzyńskiej porze i wydostał swoje ciało spod pościeli, bose stopy zetknęły się z chłodem dywanu.

Coś zaszeleściło za nim i Raito zerknął na śpiącego detektywa. Następny błysk oświetlił pokój. Jego oczy przesunęły się po nieporządnych włosach i kremowej skórze. Spojrzenie zatrzymało się na rozchylonych ustach, ledwie zauważalnie wciągających i wypuszczających powietrze. Odwrócił się od czarownego obrazu, chowając twarz w dłoniach.

Raito miał ochotę krzyczeć.

Był uwięziony w środku dylematu. Miał dwie możliwości: a) zabić L i kontynuować prowadzenie świata ku nowej, lepszej przyszłości, lub, b) pozwolić L żyć i kontynuować prowadzenie świata ku nowej, lepszej przyszłości. Tak czy inaczej, musi w dalszym ciągu wymierzać swoją sprawiedliwość. Chciałby tylko, żeby L był po jego stronie.

Nie! To było całkowicie do niego niepodobne. Nigdy nie czuł potrzeby, by być blisko kogoś, włączając w to rodzinę. To wydawało się takie głupie, że mógłby chcieć mieć przy sobie taką zakompleksioną kreaturę. Misa byłaby bardziej odpowiednia, na pewno. Będzie mu bezwzględnie posłuszna; nie będzie jej przeszkadzało w dowolny sposób sprawianie mu przyjemności, i, jeśli naprawdę będzie tego chciał, może po prostu ją zabić.

Ale L...

Cholerny detektyw! W jakiś sposób udało mu się wniknąć do umysłu Raito, sprawiał, że zaczynał powątpiewać w swoją rolę, spychał go ze ścieżki zdrowego rozsądku i pozostawiał na rozdrożach. Raito spojrzał z wściekłością na podłogę, zęby zagryzły się na jego ręce. To było nie w porządku! Coś takiego nie powinno przytrafić się Bogu!

Nie powinien się w nikim zakochać!

Raito opuścił rękę, wykończony. To było stanowczo zbyt dużo dla jego umysłu, i tak już obciążonego odzyskanymi wspomnieniami. Podniósł delikatnie pozostałe koce i stanął na nogi, czując ból głowy. Idąc w kierunku łazienki, po raz ostatni spojrzał na detektywa zanim zamknął drzwi. Nie przejmował się włączaniem światła; nie chciał widzieć swojego odbicia w licznych lustrach. Zamiast tego, osunął się na drzwi, jego ręce wplątane we włosy. Bolała go głowa; czuł pulsowanie w uszach. Coś było nie w porządku. Wzdychając podniósł członki, niemal czołgając się w kierunku prysznica. Po odnalezieniu drogi za ścianę, usiadł w kabinie i odkręcił wodę, wzdychając gdy spłynęły na niego delikatne strużki. Ból powoli zaczynał blaknąć i Raito otworzył oczy, pozwalając długiej strudze powietrza opuścić jego usta.

Fragment wspomnień przesunął się do przodu, gdy przypomniał sobie podobny incydent, niedługo po otrzymaniu Notatnika. Ryuk był z nim, gdy przewracał się w agonii po kafelkowanej podłodze łazienki. Gdy zapytał, co się dzieje do cholery, Ryuk oznajmił mu ze śmiechem, że ludzcy posiadacze Notatnika cierpią na chroniczne migreny. Raito udało się jakoś je powstrzymać po otrzymaniu tej informacji (nie bez przeklinania Ryuka gdy tylko była ku temu okazja ) ale najwyraźniej z powodu nagłego odzyskania Notatnika musiał cały proces rozpoczynać na nowo.

To, wraz z jego nowym odkryciem miłości, nie prowadziło do niczego dobrego. Raito krzyknął, długo i głośno, jak miał ochotę to zrobić odkąd odzyskał swoje wspomnienia. A gdy jego oczy się zamknęły i woda spływała na głowę, nie zauważył odgłosu drzwi od łazienki zamykających się z kliknięciem.

Raito ostrożnie się ubrał, ukrywając ból głowy za starannie dopracowaną maską. Wzdychając, przesunął drżącą ręką po włosach zanim ruszył w kierunku drzwi łazienki. Światło z zewnątrz ostrzegło go, a gdy je otworzył, zobaczył detektywa, ubranego i siedzącego przy oknie z kolanami przyciągniętymi do piersi. Raito poruszył się i usiadł obok niego, ale L nie zareagował, tylko przygryzł dolną wargę.

„Ryuzaki?"

Detektyw zerknął na niego, zanim skierował spojrzenie na różnobarwne światła Tokyo. Raito przysunął się bliżej, wyciągając rękę, by dotknąć ramienia detektywa.

„Zastanawiam się."

Raito po prostu przekrzywił głowę zanim opuścił rękę i opadł do tyłu. „Nad czym się zastanawiasz?"

Oczy L rozbłysły czystym obsydianem, gdy w zamyśleniu przygryzł kciuk.

„Ludzie nigdy naprawdę się nie zmieniają, mam rację?"

„Ryuzaki, nie mówisz sensownie. Wytłumacz."

Cień uśmiechu zatańczył na ustach L „Tłumaczenia są głupie, Raito-kun. Znacznie bardziej zabawne są próby zgadnięcia, co druga osoba miała na myśli, więc, proszę, spróbuj."

„Chcesz, abym zgadł, co masz na myśli, i prawdopodobnie znalazł jakieś argumenty na tezę, że ludzie nigdy się nie zmieniają." Raito podniósł brew i potrząsnął głową. „Ryuzaki, nie jestem w nastroju na dziecinne gierki."

Detektyw zmarszczył brwi, przesuwając bladą dłoń po mokrej szybie, jego oczy patrzył przez i w głąb łez Matki Natury. Błyskawica rozbłysła, rozświetlając już i tak bladą skórę, a Raito porównał ją do tej u trupa, pokonanego i gotowego do pogrzebu. Jego umysł szybko poprzestał na tym obrazie. Nie było powodu, by myśleć o Ryuzakim jako o trupie. Jeszcze nie.

„Raito-kun, wiem, że czegoś brakuje."

Raito zesztywniał. Nie było możliwości, by L udowodnił, że Raito jest Kirą. To było niemożliwe. Wyliczył i sprawdził każdą część tego krwawego równania. Po prostu nie mogło być o tym mowy.

„Nie rozumiem, o czym mówisz, Ryuzaki."

Detektyw nie poruszył się; jego usta drgnęły do dołu, zanim powróciły do wyjściowej pozycji idealnie prostej linii. Szkliste oczy odbijały światło, obliczając, sądząc, dedukując i obmyślając wszystkie jego aspekty. Jeśli te oczy przesunął się na niego, na Yagami Raito, co L zobaczy? Czy ujrzy tą samą osobę, w której się zakochał? Czym była dla L miłość? Czym była dla Raito?

Jego ból głowy powracał.

Raito ostrożnie przeczesał palcami włosy, przy okazji masując czaszkę. L pozostał w ciszy, blade ręce przyciśnięte do szyby, niewidzącym wzrokiem patrzył przed siebie. Jego usta poruszyły się bezgłośnie i kiedy Raito w końcu zebrał się na odwagę by dotknąć chłopca o hebanowych włosach, była jakaś wątłość w sposobie, w jaki L podskoczył, w sposobie, w jaki spojrzał na Raito, oczy skruszone i zagubione, maska tymczasowo zapomniana.

Raito poczuł, że coś w nim pęka.

Ten człowiek, ta w jakiś dziwny sposób wyprodukowana istota ludzka, porwał jego część i odmawiał jej oddania. Nawet ze wszystkimi swoimi szablonami, jego starannie wytyczonymi planami władzy i sądu, nie udało mu się przewidzieć wszystkich możliwych wyników równania. Nie planował przywiązywania się, czucia przeszywającego serce bólu na myśl o stracie L, stracie tej jednej osoby która wydawała się jednocześnie go dopełniać i niszczyć.

Przegrał bitwę zanim nawet się zaczęła.

Wszystko nad czym pracował, wszystko co miał w planach kontynuować zostało sprowadzone do zakompleksionej osobowości która miała bardzo niewielkie lub żadne pojęcie o efekcie, z jakim oddziaływała na Raito. Równanie stało się pokręconym bałaganem złożonym z nieodpowiednich uczuć i chorych konkluzji. Nie miało dłużej sensu, nie prowadziło do rozwiązania; nie, zamiast tego stało się wymieszanymi skrawkami i odcinkami emocji, każda wiodąca w innym kierunku, odchodząca od prawdziwego celu, który starał się osiągnąć.

Ten człowiek!

Efektownie zniszczył wszystko, czym był Yagami Raito, wywrócił go z prawej na lewą i do góry nogami, zanim rozłożył go na części jak niepraktyczne dziecko. A Raito na to pozwolił. To nie była pojedyncza robota; wymagała dwóch osób, obu doświadczonych w sztuce kłamstwa. Obu wymagających, posiadających niewysłowione pragnienie by niszczyć, miażdżyć i wykręcać, by szarpać i łagodzić ból, by nienawidzić i kochać. Razem to spowodowali.

Bo jak Raito z pewnością kochał L, tak samo L (i z takimi samymi wątpliwościami) kochał Raito.

Brunet spojrzał za okno, jego oczy spoczęły na krwawiących kolorach Tokyo i prostym sposobie w jaki światła zdawały się stapiać ze sobą, splatając się w nieskomplikowane wariacje tego samego odcienia. Raito poczuł, jak L poruszył się obok i wkrótce detektyw osunął się na niego, blada dłoń przesunęła się po mokrym szkle. Gdy tylko wątły detektyw został przyciśnięty do jego piersi, poczuł więź, jakby stapiali się w jedno, jak dwa kawałki rozbitej wazy.

A gdy Raito owinął ramiona wokół swojego detektywa, jego pragnienie by go zabić odpowiadało i toczyło walkę z pragnieniem, by go kochać.

L otworzył kajdanki, a Raito patrzył na łańcuch, który zwinął się wokół krzesła niczym srebrny wąż. Gapił się na niego z jawną wrogością, zanim zwrócił swoje oczy na nieugięty wzrok L.

Jego ojciec ruszył naprzód, karcąc detektywa złowrogim łypnięciem. „Raito idzie ze mną do domu. Nie widział swojej rodziny od czterech miesięcy."

Przekręcając lekko głowę, detektyw przyłożył kciuk do warg, „ Jest wolny, Yagami-san. Nie potrzebuję go już."

Raito poczuł cios, nawet biorąc pod uwagę jego dobrze wypracowaną obronę. Wytrzymał spojrzenie L i widział ten sam kalkulujący wzrok. Rozbolała go głowa, ale Raito prawie tego nie zauważył. Po ich kłótni zeszłej nocy, i po zdaniu sobie przez Raito sprawy z własnych uczuć w stosunku do pająkowatego detektywa, ból głowy w porównaniu z tym nonsensem był rajem.

Ojciec położył mu rękę na ramieniu, odrywając go od jego myśli o L i prawdziwym znaczeniu ich związku. To wyrażenie w dalszym ciągu go denerwowało. Nie osiągnęli jeszcze bezpiecznego poziomu w ich relacji (Raito wątpił, czy kiedykolwiek go osiągną) i wydawało się jasne, że nie pasowaliby do siebie nawet gdyby Raito nie był Kirą. Ich osobowości, połączone w dążeniu do perfekcji, zniszczą każdy sygnał rozwijającego się związku.

Nie wspominając już o tym, że ojciec zabiłby go, gdyby się dowiedział.

Spotkał Misę przy drzwiach. Pozostali patrzyli w ciszy, jak się w niego wplątała, gruchając nonsensy o pozostaniu w kontakcie. Ojciec minął go, mówiąc, że spotkają się przy samochodzie. Raito grał swoją rolę dopóki nie zostali sami, oczy obliczały odległości między kamerami. Gdy inni byli poza zasięgiem słuchu i był pewny, że kamery nie odczytają ruchu jego warg, zaczął wykładać Misie swój plan.

„Misa, potrzebuję, żebyś gdzieś poszła, musisz się upewnić, że nikt cię nie śledzi i idziesz sama. Jest taki mały park, niezbyt daleko od mojego domu. Idź tam. Między drzewami jest duży pień. Stań tam, twarzą na wschód, i pójdź w kierunku największego drzewa. Kop pod nim, a znajdziesz coś, co ci się przyda. Zrozumiano?"

Misa zacisnęła swój uścisk i spojrzała w górę, oczy lśniące uwielbieniem. Raito w dalszym ciągu nie mógł uwierzyć w swoje szczęście w znalezieniu takiego cudownego pionka. A jeśli doszłoby do najgorszego, zawsze mógł ją zabić. Oczywiście, tak durna Shinigami siedząca w kwaterze głównej mogłaby chcieć z nim potem zamienić parę słów. Westchnął, uwolnił Misę i zszedł z nią po schodach, jego ręka spoczywała na jej plecach.

Gdy zbliżył się do maszyny ojca nie mógł się powstrzymać by nie spojrzeń za siebie. Jego oczy natychmiast powędrowały na jedenaste piętro, do lustrzanych okien, do bladej sylwetki stojącej w jednym z nich, wyglądającej na zewnątrz. Blada ręka była przyciśnięta do szkła, a Raito mógł poczuć oczy L na sobie. Bez względu na odległość, Raito wiedział, że L w dalszym ciągu oblicza jego szanse na bycie Kirą; zastanawiając się, czy może zostawić w spokoju swojego przyjaciela i kochanka. Wszystko zależało od dowodów. Ale Raito nie podda się tak łatwo.

Jego ojciec zapalił samochód, jechali w ciszy. Raito potarł bezwiednie swoją pierś, ojciec zapytał go, co chciałby dziś zjeść na kolację, jako, że była to pierwsza noc Raito w domu od prawie czterech miesięcy. Nie potrafił się zainteresować. Gdy zaparkowali, Raito zauważył, że obiega swój nadgarstek palcami, jakby chciał zmniejszyć uczucie oderwania od swojego przeciwieństwa.

Sayu zaatakowała go w drzwiach, natychmiast zaczynając trajkotać nonsensy o swoim szkolnym życiu. Ani matka, ani siostra nie wiedziały, że ten czas spędził przy boku zwariowanego człowieka z bezsennością, obłąkanego na punkcie dowiedzenia jego winy. Ojciec dotknął jego ramienia zanim przeszedł obok, zostawiając Raito z zadaniem wymyślenia własnych wymówek co do tego, gdzie się podziewał przez ostatnie kilka miesięcy.

Obiad był dość chaotyczny, a Raito zauważył, że brakuje mu komfortowej ciszy L i tego, jak detektyw zwykle proponował mu ciasto w dziwnych momentach. Nawet gdy spojrzał na swój posiłek, czegoś mu brakowało. Raito jadł warzywa tylko po to, by wyrzucić z siebie wspomnienie smaku słodkolubnego detektywa.

No i udało mu się stracić apetyt.

„Raito, możesz iść na górę. Prześpij się. Musisz wrócić jutro, pamiętasz?" powiedział ojciec.

Raito przytaknął i szybko odszedł od stołu. Jego nogi wydawały się znużone, gdy wchodził po schodach, tęskniąc za wygodą windy. Wspiął się do swojego pokoju; zwykłe, białe drzwi niemal stanowiły jego symbol. Otworzył drzwi ostrożnie, oddychając zakurzonym powietrzem swojego nieużywanego pokoju. W dalszym ciągu wyglądał tak samo; tylko że rolety były zasunięte, jego komputer miał na sobie cienką warstewkę kurzu a jego książki i łóżko były kompletnie nietknięte. Obszedł je wokół, pozwalając sobie na odnalezienie uczucia komfortu. Ale nawet gdy odetchnął znajomym zapachem, to wszystko wydawało się takie... niezmienione. Nie było tu nic, co by łączyło go z jego ideałami. Jego plecy uderzyły w łóżko, gdy zapatrzył się w sufit, próbując odzyskać jakiś wrażenie zwyczajności. Ale nawet kiedy jego oczy okrążyły małe pomieszczenie, czegoś mu brakowało. Nie było tu znajomego, niebieskiego blasku zatapiającego pokój, nie było miarowego bębnienia klawiszy. I, kiedy Raito przewrócił się na łóżku, nie mógł powstrzymać uczucia braku całej istoty L.

Jego stopy uderzyły zimną podłogę gdy powędrował w stronę okna.

Nigdy nie wymykał się z domu, z wyjątkiem momentu, gdy mieszkał z L, z powodu swoich głupich oskarżeń. Ale gdy Raito opuścił się z okna, gdy jego stopy uderzyły w twardy, cementowy chodnik, mógł myśleć tylko o znalezieniu komfortu w znajomym pokoju, w znajomym łóżku, z znajomym detektywem.

Wieża rozbłysła nad nim, gdy zaczął swoją wędrówkę. Noc była chłodna; podmuchy wiatru owionęły go, zanim rzuciły się znów naprzód. Wsadził ręce do kieszeni, nagle przeklinając się za zapomnienie swojej kurtki, albo czegokolwiek innego, co mogłoby ochronić go przed gwałtownością żywiołu. Nie było jeszcze zimy, ale to już niemal środek jesieni.

Rdzawe oczy przemknęły przez neonowe napisy i wysokie apartamentowce. Był dość zdziwiony, widząc biegające wokoło dzieci, ubrane w przeróżne kostiumy. Jego umysł przekalkulował dni i doszedł do nagłego wniosku, że było to Halloween. O ironio, uwolniono go w wigilię Wszystkich Świętych, noc kłamstwa i oszustwa, noc chowania się za maską innej osoby w zamiarze zmylenia wszystkich.

Po czasie, który wydawał się wiecznością, Raito stanął przed budynkiem, z którego tak bardzo chciał uciec. Jego stopy zaprowadziły go na parking, gdzie zwinnie wbił swoje ID. Nie zastanawiając się, czy uda mu się w ten sposób wejść, czy nie (zwykła blokada nie mogła powstrzymać pieszego) wszedł do podziemia i skręcił ostro w lewo. Gdy doszedł do wejścia, drzwi były szeroko otwarte.

Dziwne.

Jego kroki dźwięczały głośno w nieruchomym powietrzu parkingu. Zatrzymał się przed drzwiami, zaglądając do środka, obliczając prawdopodobne scenariusze. Gorsza możliwość: L wiedział, że jest Kirą i czekał na jego powrót z oddziałami S.W.A.T.-u i innych tego typu rekrutów. Inna możliwość: L wiedział, że Raito wróci i po prostu zostawił drzwi otwarte.

Gdy Raito wkroczył do środka, okazało się, że prawdziwa była druga.

L stał przed nim, plecami do niego, oczy zwrócone na monitory. Każdy z nich pokazywał Raito z innego kąta. Raito postąpił na przód, ignorując dreszcz, który przebiegł w dół jego kręgosłupa w odpowiedzi na widok tak wielu swoich portretów na ekranach telewizyjnych.

„Ryuzaki?"

„Witaj z powrotem, Yagami-kun."

Niedobrze. L nigdy nie używał jego nazwiska, chyba, że chciał ukryć ich uczucie, albo był go niepewny. Znów, druga opcja wydawała się bardziej prawdopodobna.

L w końcu obrócił się twarzą do niego, oczy z szklistymi źrenicami odbijały sylwetkę Raito. Przekręcił lekko głowę, zagłębiając ręce w kieszeniach dżinsów. „Co jest powodem tego nagłego powrotu?"

Tak wiele różnych sentencji, przemówień, wyrzutów, przemknęło przez głowę Raito. Ale nie było żadnych słów, które by uciekły z jego rozchylonych ust. Zamiast tego jego stopy pociągnęły go naprzód, aż stał przed jedyną osobą, na której mu zależało.

I bez zastanowienia opuścił swoje usta na usta L, i pocałował go, miękko, delikatnie. Po początkowym szoku L niepewnie oddał pocałunek. Raito odsunął się i wsparł ciężko głowę o głowę detektywa. Tylko ten jeden raz chciał, żeby wszystko było tak, jak dawniej, bez względu na jego ideały czy pragnienie nowego świata. Wszystko wydawało się takie odległe i mało znaczące. Chciał być Yagami Raito, tylko tyle.

„L" powiedział jego imię, to, które poznał jako pierwsze. Ostrożność powróciła do podkrążonych oczu, „Czy mogę dziś tu przenocować?"

Ostrożność zniknęła, zastąpiona przez spokojne zrozumienie."Oczywiście. Chodź."

Gdy Raito podążył za L do windy, nagle coś sobie przypomniał."Wszystkiego Najlepszego, L."

Ironia tej sytuacji polegała na tym, że Raito wiedział, że te urodziny będą dla L ostatnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.